Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 18 czerwca 2025 10:56
Reklama Wieliszewskie Wianki 2025

BĘDZIE ZJAZD

Byli licealiści SKARGI, uczniowie lat 1962-`66, będą mieli zjazd. W pięćdziesiąt lat od matury (otrzymało ją 114 osób - 14 już nie żyje), 50 zdecydowało się na udział w spotkaniu
BĘDZIE ZJAZD
zjazd
16 i 17 czerwca spojrzą sobie w oczy i może być tak, że spytają: "A ty to kto?"
Spotkanie sztabu zjazdowego znajduje się w kawiarni Krystyny Wrońskiej. Dowodzi
nim Jerzy Załoga, pomysłodawca i organizator zjazdu: - Najważniejsze punkty? Będzie ich kilka: msza święta w kościele szkolnym, spotkanie w gmachu szkoły, uroczysta kolacja w Domu Polonii – ze wspomnieniami, z muzyką i śpiewem, spotkanie przy grobach naszych profesorów, naszych wychowawców. A ci wychowawcy to państwo: Bogumiła Mazurek – Luśtyk, monsieur Dębski (wcześniej pan Rysiński), Antoni Gorczyński, Tomasz Wyszogrodzki, Wstępnie rozmawialiśmy z żyjącymi profesorami, ale jeszcze nikt na 100 procent nie potwierdził swojej obecności. Są wśród nas jeszcze państwo Krygierowie – Stanisław i Daniela, panie: Bogumiła Mazurek - Luśtyk, Brodziak, Zenobia Kozińska, pan Jerzy Stepaniuk.
Organizatorzy zjazdu wyszli z propozycją ufundowania tablicy pamiątkowej poświęconej pamięci licealnych profesorów. – Szukamy sponsorów – mówią – stąd prośba do byłych uczniów i przyjaciół szkoły o datki. Tablica zawisłaby na murach szkoły – jest zgoda dyrektor Barbary Meredyk. Chętni sfinansowania tablicy proszeni są o wpłaty na konto: Rada Rodziców przy LO im. Piotra Skargi Pułtusku. UL. P.S.2. 74823200050004967620000001.
Na koniec majowego spotkania w kawiarni Krystyny Hanna Guzowska (Brach) mówi: - "Wszystko przemija w życiu powoli, pamięć o szczęściu i o tym, co boli. Wszystko przemija – tak chce przeznaczenie, zostaje jedno – wspomnienie".



Profesor Tomasz Wyszogrodzki
Wspomina Grażyna Maria Dzierżanowska

Nasz wychowawca nie uczył biologii, uczył chemii, ale kiedy o nim myślę, zaraz staje mi przed oczami bohater wiersza "Pan od przyrody" Zbigniewa Herberta, który to został w pamięci podmiotu lirycznego jako ten, który stawał na długich rozstawionych nogach... Wiersz piękny, jak cudne są szkolne wspomnienia. Nasz pan nie miał dzieci, ale uczucia ojcowskie nie były mu obce. Przed laty tego nie dostrzegałam, dziś tak.

Wykorzystywaliśmy jego dobroć. Ileż to razy, z Ulką Kazimierkowską (mieszkałyśmy vis` a vis), przed lekcją chemii, usprawiedliwiałyśmy swoje nieprzygotowanie, co równało się z prośbą o niepytanie! Mówiłyśmy: "Panie profesorze, jadłyśmy wczoraj kiełbasę (wymiennie sałatkę warzywną z majonezem), chyba była zepsuta, bo źle się poczułyśmy i dlatego nie nauczyłyśmy się lekcji". Profesor machał ręką, znaczyło, że pytać nie będzie...

Odpytywanie wiadomości - jasne, budziło grozę. Można było liczyć na podpowiedzi Ulki Piotrowskiej i Krysi Suchodolskiej, ale nie zawsze. Tuż przed chemią środkowy rząd "podjeżdżał" pod samą tablicę, przejścia prawie nie było. Szepty Urszuli i Krystyny z łatwością docierały do biedaka przy desce (określenie pana od fizyki, Stanisława Krygiera). Ale nasz chemik poszedł po rozum do głowy i wchodząc do klasy, stawał przed uczniami i wzniósłszy ręce do góry czynił ruch, który mówił: "Środkowy rząd do tyłu"...

Te uczucia ojcowskie... Pamiętam trudny powrót z wycieczki do Warszawy, brak połączenia, wylądowanie w Nasielsku... Jakże bacznie się nam pan profesor przyglądał, jak odprowadzał do... WC poza poczekalnię.

Pod koniec okresu, patrząc do dziennika, oznajmiał komu grozi dwója i z jakiego przedmiotu i pilił, że musimy się, my gałowicze, poprawiać.

Dzisiaj wydaje mi się, że nie chciał wchodzić z nami w trudne rozmowy, takie troszkę polityczne, państwowe... Gdy już do takiej rozmowy dochodziło, podchodził do drzwi, otwierał je, zerkał. Za drzwiami klasy wydmuchiwał też nos w dużą chusteczkę.

Pan od chemii... Na wycieczce, rzadkiej, nad Narew, pamiętam, powiedział, że kiedy patrzy na most, zaraz myśli o wojnie... A po OPIEKĘ, znaczy ojca lub matkę, wysyłał często – za niechodzenie na chór, za brak tarczy, za tarczę na agrafce...

Mało pamiętam! Jeszcze to, że ze swoją filigranową żoną, farmaceutką, wyglądali jak ojciec z córką...

Profesor Mazurek – Luśtyk
Wspomina Hanna Guzowska (i inni)
Wychowawczynią naszej klasy, VIII a, rok 1962 –`63, była pani Bogumiła Mzurek. To był jej pierwszy rok nauczania po studiach. Studiowała w Lublinie, magisterium robiła na UW.

Nasza profesor była przesympatyczna, młoda, delikatna, nieśmiała. Ubierała się w granatowe kostiumiki. Kiedy wyszła za mąż, kupiliśmy jej bukiet kwiatów... Jako wychowawczyni była bardzo serdeczna. – Ale była za młoda na matkowanie – męski głos z boku.

W XI klasie – wypadałoby dziś przeprosić naszą polonistkę i wychowawczynię za to, że ... daliśmy czadu... Wtedy z przerażeniem usłyszeliśmy, że chce się zrzec wychowawstwa. Jak to było? Prosiliśmy o wyjazd do teatru, do Warszawy. Nie wiem dlaczego, do wyjazdu nie dochodziło. I z całą klasą, po lekcjach, sami pojechaliśmy do Teatru Powszechnego. Nie znaliśmy Warszawy. Ze spektaklu wyszliśmy po 22 i nikt nie wiedział, w którą stronę się udać. Znalazł się o rok starszy uczeń, chyba Jurek Kondracki, i dowiózł nas do Gdańskiego. Z Gdańskiego, po północy, udaliśmy się do Nasielska, nad ranem postanowiliśmy, że na ósmą stawimy się wszyscy na lekcje. Jedna osoba chyba się wyłamała. Rodzice oczywiście myśleli, że pojechaliśmy z naszą wychowawczynią. Do godziny czwartej lekcyjnej wszyscy się jakoś trzymaliśmy, a na piątej, zaczęliśmy spać na ławkach. Widział to profesor Szymanowski...

- A wasz profesor – Hanna zwraca się do mnie... - Czasami schodziło się na lekcję chemii do pracowni na dole. I jak ktoś nie był przygotowany do odpowiedzi, to brał kredę i smarował nią twarz. Pan Wyszogrodzki patrzył na takiego biedaka i mówił: "Blada jesteś, blada jesteś". I wtedy wiedzieliśmy, że nas nie zapyta. Zwracał uwagę, czy ktoś aby nie jest przeziębiony...

Albo inne numery... W klasie IX siedziałyśmy z Agnieszką Lewandowską przy piecu, drzwiczki pieców były zakręcane... I my te śruby odkręcałyśmy, kiedy rozlegał się profesorski głos: "Do odpowiedzi przyjdzie...". A z pieca dym łubudu. "Co się stało? Co się stało, dziewczynki? Piec się popsuł!" – słyszeliśmy wtedy. Kto by pomyślał, że Agnieszka i ja, takie grzeczne dziewczynki...

Mówi Jerzy Załoga: - A my, kiedy wracaliśmy ze strzelnicy, pytaliśmy profesora Gorczyńskiego: "Możemy zapalić?". Profesor: "No proszę was bardzo". No to chłopaki do papierosów, zaczynają przypalać, a ANTEK tym KABEKAESEM walił palaczy po plecach...

- Profesorowi spadały okulary z jednego ucha, ciągle mu się przekręcały – dodaje Włodek Gnas. – Zapędzony był, ciągle w biegu...






Podziel się
Oceń