Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 17 czerwca 2025 08:02
Reklama Wieliszewskie Wianki 2025

PTA-K ODLECIAŁ, JAKA SZKODA

PTA-K ODLECIAŁ, JAKA SZKODA
adam1

Został w pamięci pułtuskich teatromanów, w subiektywnych recenzjach, także moich. Dziękuję p. Izie Sosnowicz-Ptak za jej autorski, niebanalny projekt oraz jego koordynację; aktorom i reżyserom za piękne chwile spędzone podczas pięciu jesiennych wieczorów; p. Paulinie Ostrowskiej za wszelką pomocą mnie, dziennikarce TYGODNIKA PUŁTUSKIEGO; p. Bogusławie Góreckiej i p. Arkadiuszowi Kocowi za uśmiech przed spektaklami i po nich.


Dzień pierwszy


DEGRENGOLADA (Paweł Kohout) w reżyserii LECHA Chybowskiego i Pawła Grzywacza OSTATNI DZWONEK


***


JA PANU NIE POZWOLIŁEM SIADAĆ!


Pułtuscy teatromani zawsze czekają na OSTATNI DZWONEK z radością i olbrzymim zainteresowaniem. Od pierwszego poznania.


W dziesięciolecie PTA-K-a weszli na scenę z DEGRENGOLADĄ. Pięciu mężczyzn i jedna kobieta. A cały sześcioosobowy zespół jak brylant - odbijał ogień emocji. Bohaterem sztuki jest Ferdynand Waniek (ARTUR BEDNAREK). Waniek to pierwowzór Vaclava Havla; w ogóle dramat został poświęcony Hawlowi.


Waniek został doprowadzony z domu, w którym wyłamano drzwi, do pokoju przesłuchań w ubeckiej siedzibie. A pokój to surowy – biurko z telefonem, krzesło dla "zaproszonego" i tyle. Na krześle Waniek, posiwiały mężczyzna, a za biurkiem zmieniający się przesłuchujący. Cała galeria przesłuchujących, wściekło-słodkawych. Jak podaje program sztuki, "Jeden z przesłuchujących podając się za miłośnika literatury, próbuje wyciągnąć od Wańka nazwiska kolegów pisarzy, pyta o Havla i Kohouta. Przesłuchujący sugerują, że Waniek sprowokował swoje aresztowanie, żeby występując w roli męczennika, zrobić sobie reklamę na Zachodzie. Żądają nazwisk sygnatariuszy KARTY 77. Jednak Waniek nie daje się zastraszyć, wie, że lata pięćdziesiąte minęły oraz zna swoje prawa".


Jak przed przesłuchującymi zachowuje się ten, którego zaproszono na rozmowy, wyrywając mu drzwi domu? Godnie. Nie odczuwa przed nimi lęku, ale jest do głębi zbulwersowany "faktami", spreparowanymi zdjęciami. Odpowiada na pytania, ale jest potwornie zmęczony, stąd jakoby jego wyciszenie. Zresztą nie pierwszy raz był przesłuchiwany.


Bednarek odtwarza daną mu rolę po mistrzowsku. Jest tak zapadnięty w nią, że lękałam się, że z tej zapadni długo nie wyjdzie. Gra ciałem, spuszczeniem ramion, a przede wszystkim obliczem – zmęczonym, z oczami, które nic nie mówiąc, krzyczą. Cierpi z powodu "wystąpienia" przed przesłuchującymi, a ja cierpiałam z nim.


Dorównuje mu grą młoda, piękna kobieta, Maruszka, maszynistka, jej rola jest marginalna – wielki mój żal - ale jak ona GRA! A odtwarza ją Sylwia Grzesiak. Wchodzi do pokoju przesłuchań dystyngowanie, spokojna, jakby wchodziła do pokoju dziecka. Robi coś na drutach z niebieskiej wełny – tego nie wiem, ale może dla uspokojenia mocno ukrytego zniesmaczenia. Tylko raz, jak to się mówi, wyszła z siebie, kiedy przestawiła (smyrgnęła) popielniczką, że stało się chłodno.


Podsumowanie? Mocna sztuka, niewesoły spektakl, odbierany w ciszy. A odtwarzający role PRZESŁUCHUJĄCYCH świetni, chociaż mimo posługiwania się mocnym głosem nie dorównali w krzyku Lechowi Chybowskiemu.


Jedyny krzyk, wrzask właściwie, wydał on, PRZESŁUCHUJĄCY IV, który zagrał tym darciem, rykiem (?) wręcz dobitnie.


Brawo. Bravissimo. Aktorzy i reżyser. Byłam w pokoju przesłuchań, wśród UB-owców, długi czas spektaklu.


Dzień drugi


PRZEMIANY (na podstawie sztuki Janusza Tartyłły, urodzonego w Grodnie, DZIEŃ NA DZIŚ I NA JUTRO) w reżyserii Marcina Turka


Teatr HURRAGRAM


***


O MIŁOŚCI TO JA MOGĘ NON STOP


Sztuka PRZEMIANY nosi podtytuł, a brzmi on KOBIECA ANTYKOMEDIA. Dobry podtytuł, bo śmiać to się na niej nie będę, no może chwilkami, kiedy uśmiech jest wynikiem gry aktorek, nie słów, które wypowiadają, nie z opowieści, które płyną z ich ust. I trzewi.


Oto na deskach scenicznych sześć kobiet. W surowej scenografii. W surowych, szarych kostiumach teatralnych. Sześć cudownych aktorek. Wcieliły się w role magazynierek. Przychodzą do pracy, przestawiają pudła, zamiatają podłogę... Wiedzą o sobie tyle co nic. Aż tu pewnego dnia rozwiązują się im języki i zwykły dzień pracy przeradza się w niezwykły. Nadzwyczaj niezwykły dzień. A wszystko przez pomysł zrobienia teatru... prawdy, zagranie tego, co zdarzyło się rzeczywiście. Pytały: ale grać to co teraz, czy wcześniej? Zdecydowały się na WCZEŚNIEJ i to WCZEŚNIEJ ujawniło ich przeżycia w mniejszym i większym stopniu traumatyczne.


Ów teatralny zamysł sprawił, że się otworzyły, że zaczęły mówić o swoich, głęboko ukrytych, nawet zapomnianych, dramatach, dramatach, które położyły się cieniem na ich relacjach z mężczyznami.


Ciepiela, Traszka, Worszoj, Klocura, Stepla i Mirka! Cały wachlarz osobowości i różnorodności. To ich opowieści mrożą widownię. Swoje role zbudowały na emocjach. A grały tak, że emocje udzieliły się całej widowni, od pierwszego rzędu po balkon.


I jeszcze ta pieśń ludowa, KALINA, której treść nierozerwalnie związana jest z losami skrzywdzonych, nieszczęśliwych kobiet...


PRZEMIANY powinniśmy zapamiętać. Niosą z sobą temat ponadczasowy, doskonale uwidoczniony przez HURRAGRAM. Jaki temat? Ukrywanie własnych dramatów za fasadą zwyczajności, za maską, za uśmiechem, choćby krzywym, za milczeniem, udawaniem, powiedzeniem, że wszystko okey.


Ach, cóż to za grupa ten HURRAGRAM. I cóż to za reżyser! Ten MARCIN TUREK!!!


Dzień trzeci


PAJĘCZYNA (Agata Christie) (w adaptacji Wojciecha Szydłowskiego) w reżyserii Adama Gadomskiego


TEATR POD DĘBEM


***


CAŁUJ PSA W NOS


Dziesięć lat na teatralnej scenie w Pułtusku. Jedenaście sztuk. Wielokrotnie nagradzany – przez jury i przez publiczność - TEATR POD DĘBEM. Na dziesięciolecie PTA-K-a wystąpił z PAJĘCZYNĄ. Jedenaście osób na scenie, z nimi reżyser i aktor – wielki Adam Gadomski.


Postać główna tejże czarnej komedii to pani Klarysa Hailsham -Brown, zgrabnie zagrana przez Annę Sokalską, znaną i docenianą aktorkę TEATRU POD DĘBEM. Klarysa to kobieta o bujnej wyobraźni, ale i o wielkim sercu. To ona znajduje trupa w salonie. Nie ma dobrego czasu na znalezienie trupa w swojej posiadłości, ale Klarysa odnajduje ciało Oliviera Costello tuż przed wizytą ważnych polityków. A tu jej mąż Henry, wysoki urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych oczekuje nie tylko na gości, ale i na awans; zanosi się więc na międzynarodowy skandal. Trupa trzeba schować - robią to trzej dżentelmeni, wśród nich morderca. Po niespodziewanym telefonie o morderstwie, zjawia się w posiadłości Klarysy i Henry`ego inspektor Lord. Zaczyna się śledztwo...


Aktorzy nie zawiedli: ani Józef Dyga w dużej roli Sir Rowlanda Delahaye`a, prezentujący opiekuńcze uczucia w stosunku do pani Klarysy, rozwagę i przytomność umysłu, też dociekliwość w rozwiązaniu zagadki, kto był mordercą. Ani sprytna i sprawna, pełna inwencji Anna Jeż, która wcieliła się w rolę sympatycznej panny Mildred Pike. Na uwagę zasługuje posągowy Krzysztof Kubicz – Posterunkowy. Dał się zapamiętać dostojny Andrzej Michalik grający męża Klarysy, rozbrajający w rozmowie z żoną, która chce mu opowiedzieć o trupie w salonie.


Inspektor Lord grana przez Agnieszkę Łempicką, luźno kojarzyła się z porucznikiem Colombo i jego grą: powolnością w zadawaniu pytań, spokojem, przepraszającym stylem zadawania pytań, a mimo to skutecznością w wykryciu mordercy.


Żałowałam, że moim szczególnie ulubionym aktorom – Adamowi Gadomskiemu i Eli Gierek przypadły role mało rozbudowane, nie mniej zapamiętane. Raczej rzadko w sztukach PTA-K-a pojawiają się dzieci. W PAJĘCZNIE było inaczej. Na scenie pojawiła się Zosia Kubicz – Emma, pasierbica Klarysy, dobrze ułożona dziewczynka z wyższych sfer – ciągle głodna.


Coś jeszcze? Liczne zwroty akcji, humor sytuacyjny, bogata scenografia, trafność kostiumów scenicznych – wszystko to miało wpływ i na miłe spędzenie czas, i na zapamiętanie sztuki w udanej reżyserii Adana Gadomskiego.


Dzień czwarty


NAJLEPIEJ NA ZDJĘCIACH


(na podstawie W. Perzyńskiego "Lekkomyślnej siostry")


w reżyserii Małgorzaty Dzilińskiej


TEATR "ROZMYTY KONTRAST"


***


ZARAZ LUDZIE SIĘ DOWIEDZĄ


Autor sztuki NAJLEPIEJ NA ZDJĘCIACH to Włodzimierz Perzyński – Gabriela Zapolska w spodniach - ośmieszający i krytykujący mieszczańską hipokryzję, wszędobylską hipokryzję. Jednak jego twórczość dramatyczna była bardziej rozrywkowa, do śmiechu, niż zaangażowana społecznie.


I tak ubawiliśmy się po pachy. A że Perzyński był prekursorem prostego języka, odszedł od patetycznego stylu Młodej Polski, przeto bawiłam się, oglądając sztukę, bez zbytniego wysiłku umysłowego. Bez zbytniego wysiłku, ale z przyjemnością i zainteresowaniem, wszak ROZMYTY KONTRAST pokazał się widowni w nowym garniturze aktorskim.


A ów garnitur, siedem osób, podołał wyzwaniom artystycznym na medal. Wszyscy tam byli świetni, CUDNIE zakłamani, przez to śmieszni. Zmienni jak kameleony. Że też człowiek może ulec tak gwałtownym zmianom, na zawołanie!


Dowodziła piękna Helena - Aleksandra Barańska, żywiołowa, mająca diabła za skórą, sekundowała jej Ada, Małgorzata Dzilińska, chociaż powolniejsza i wciąż "bazująca" na mamusi, której na scenie nie zobaczyłam. Panowie? Również bez zarzutu, a najbardziej wyrazisty młody, bezczelny kochanek Heleny, rozkoszny lowelas. No i Maria, zakała rodziny i czarna owca. Alicja Nowakowska, z tajemniczą przeszłością, bardzo dobrze odnalazła się w swojej roli, roli kobiety, która pragnie zrozumienia i ciepła rodzinnego.


Mimo smutku i łez Marii śmiechu było co niemiara, bo jak to u Perzyńskiego, bohaterowie w nadziei osiągnięcia korzyści materialnych wypierają się własnych przekonań, co czyni ich groteskowymi i śmiesznymi. Stąd też wiele zabawy sytuacyjnej i rozrywki. Nawet więcej rozrywki niż refleksji nad ludzką podwójną moralnością.


Temu artystycznemu zamętowi na scenie, dobrze służyła scenografia Jerzego Ratkowskiego, ze ścianami obwieszonymi rodzinnymi zdjęciami.


Kończąc rozmyślania nad tą ekwilibrystyką moralną i udanym debiucie aktorów, zacytuję program do sztuki: "Sztuka obnaża ludzkie wady i słabości oraz pokazuje to, co może stać się z człowiekiem, kiedy w miejscu absolutu postawimy pieniądze. Jest to tekst uniwersalny i ponadczasowy, dzięki niemu w postaciach możemy odnaleźć odbicie swoje lub bliskich".


Dzień piąty i ostatni


AUTENTYCZNOŚĆ CHAPLINA (scenariusz inspirowany życiem Chaplina)


w reżyserii Anny Salamon


ATM ARTYSTA z WARSZAWY


***


MÓWIĄ O MNIE, ŻE JESTEM ZABAWNY. NIE JESTEM!


AUTENTYCZNOŚĆ CHAPLINA to spektakl pokazujący życie utkane słowami i gestami przez grupę uzdolnionych, czujących scenę, aktorek. To życie Charlie Spencera Chaplina, człowieka – orkiestry (aktor, reżyser, producent, scenarzysta, kompozytor), pięćdziesiątego na liście największych legend kina amerykańskiego. Jego życie przebiegało między dwoma biegunami - od biedy do bogactwa. Był synem rodziców w ćwierci pochodzenia romskiego, aktorów wodewilowych – ojciec był alkoholikiem, matka w obłędzie, chora psychicznie. Jako dziecko żył w skrajnie trudnych warunkach, w narastającej biedzie, też w przytułku, wciąż w buncie do rodzinnej rzeczywistości.


Matka nauczyła go śpiewać, też grać, odgrywać sceny uliczne. I tak mając osiem lat dołączył do trupy teatralnej. Znalazł na siebie artystyczny sposób (Walcz. Działaj. Zmagaj się. To autentyczność.), tworząc postać trampa-włóczęgi. Ciasny żakiecik, przyduże spodnie, rozchodzone buty, melonik, bambusowa laseczka, a pod nosem wąsik – to jego wizerunek, z którym się połączył na wsze czasy. Taki to był jego outfit, w nim realizował własne gagi. No i chód sceniczny aktora, który opracował, a rzesze go naśladowały.


Warszawskie aktorki weszły w swoje role bez zarzutu, kreacjami przemawiały do serc i wyobraźni widzów.


W gigantycznej pracy zespołowej doskonale przedstawiły portret bohatera spektaklu, na wyżynach emocji, szczególnie w scenach z obłąkaną matką. Przez długi czas widzowie byli jakoby w psychiatrycznej sali, w której panują WRZASKI i nieoczywiste zachowania. A wszystkiemu towarzyszył totalny ruch, dynamika sięgająca wysokiego sufitu pułtuskiego TEATRU.


Temu zadziwiająco pięknemu, bolesnemu, rwącemu serce i bebechy spektaklowi towarzyszyły obrazy na telebimie. Świetny to zamysł, odnoszący się do postaci Chaplina i jego współczesności, też ukazujący zespół ATM ARTYSTA. Pięknie współgrały z tym, co działo się na deskach scenicznych, wzbogaciły i sztukę, i postać Chrlie`go. Nie można też zapomnieć o przejmującej muzyce, towarzyszącej scenom z matką, matką ogarniętą lękami i omamami. I o scenografii, oszczędnej, która, ożywiana rękoma aktorek, po prostu grała (krzesła).


Druga część spektaklu, ta bez fizycznej obecności matki przed publicznością, to czas na Chaplina, na to jaki jest, kim jest, w jaki sposób trauma dzieciństwa zakorzeniła się w jego sercu i głowie.


To tytan pracy, który chce drogi do nieśmiertelności, wiec musi na nią zapracować. I wcale nie jest zabawny, chociaż w życiu mówił, że "Dzień bez uśmiechu, to dzień stracony", i że "Ci co rozśmieszają ludzi, cenniejsi są od tych, co każą płakać".


Jakim był człowiekiem ten gigant sztuki z tak traumatyczną przeszłością? Wróćmy na moment do jego stylu scenicznego. "Ten kostium wyrażał mnie samego" – mówił. Melonik wyrażał dążenie do godności. Wąsy były objawem próżności, żakiet i laska miały sprawiać wrażenie werwy i bezczelności. Tak blefował, może nawet szydził z samego siebie i litował się nad swoim losem.


To jaki był? Autentyczny? Autentyczny, ale złożonym z wielu mniejszych autentyczności, które mu doskwierały albo go unosiły. Z bliska dostrzegał swoje życie, jak mówił, jako tragedię, ale z daleka jako czystą farsę.


Widownia rozstała się z Chaplinem, kiedy ten był już stary, nad grobem, wyjeżdżał na odpoczynek. Wyciszony już był, zmęczony. Przeżył wiele, ale jeszcze nie wiedział, że wandale wykradną jego ciało z grobu i będzie jeszcze raz pogrzebany, już na fest.


Premiery PTA-K-a recenzowała Grażyna M. Dzierżanowska, dziesiąty raz.











Podziel się
Oceń