Idziemy na lumpy (lumpować się), do ciucholandu, do szmateksu, do sklepu z drugiej ręki, do pewexu...
Czyli gdzie idziemy? Do taniej odzieży, do second handu, gdzie chodzi cały kraj z małymi wyjątkami. Ba, też cały świat, nawet bogata Ameryka.
17 sierpnia - w kalendarzu świąt nietypowych – obchodziliśmy DZIEŃ LUMPEKSU, STĄD MÓJ SZMATEKSOWY FELIETONIK.
Ech, jakże my, kobiety w każdym wieku, ale też mężczyźni, kochamy lumpowanie. To wyszukiwanie tzw. perełek, czyli odzieży markowej, z doskonałego materiału i stylowej i za niewygórowaną cenę. Jesteśmy wówczas w siódmym ciuchowym niebie i ogłaszamy wszem i wobec, że wygrzebaliśmy perełkę.
Perełki... Wiadomo, chcemy się wyróżniać, chcemy nosić coś jednostkowego, coś, co tylko my mamy. Przy okazji nasze wyjście do ciucholandu (mamy swoje ulubione w naszym mieście – jest ich u nas jak grzybów pod ulewnym deszczu) jest zarazem świetnym odpoczynkiem od codziennych trosk. Często więc się słyszy: "Idę do ciuchów poprawić sobie humor". A humor poprawiamy i przez grzebanie w boksach, i przez gadkę ze znajomymi, i przez śmiechy, żarty i doradztwo z paniami ekspedientkami.
Ja jestem wierna sklepom K&M rozlokowanym przy schodkach z Widok na Daszyńskiego i przy Traugutta. Po drodze mi do nich; są świetnie zaopatrzone w różnorodny materiał i słyną z przyjaznej obsługi. Przychodzą tu pułtuszczanie, młodzież, dorośli, seniorzy, przyjeżdżają panie z różnych stron Mazowsza, też ludzie z kręgu kultury i sztuki, z warszawki. Spotykamy ich w pułtuskich szmateksach wcale nierzadko.
Lumpeksy mają długą tradycję. Pierwsze sklepy z ubraniami z drugiej ręki pojawiły się w PRL-u – to były komisy, tylko dla wybranych, z większą kiesą.
Moda na second handy przyszła do nas z zachodniej Europy w latach 60. zeszłego wieku, gdzie to w sklepikach i przydomowych garażach sprzedawano odzież na wagę dla ludzi słabo sytuowanych, następnie dla warstw średniej klasy społecznej.
Dziś ciuchy są nadzwyczaj popularne i masowo odwiedzane przez Polaków, w tym pułtuszczan. Modę na nie rozpowszechniają tzw. szafiarki, zaopatrujące się w second handach, też influencerki modowe udostępniające na swoich kanałach filmiki z poszukiwań perełek, ubrań, które sklepy pozyskują z Anglii, Niemiec, krajów skandynawskich, skąd często pochodzą poszukiwane perełki - ze Szwecji czy Norwegii i Danii.
Nie ma sklepów w Pułtusku prócz second handów, żeby w dniu dostawy materiału przed drzwiami kłębiły się tłumy ludzi. Podobno 42 % Polek i Polaków regularnie chodzi na lumpy.
W ciucholandach można się ubrać od stóp do głów, też przyozdobić – biżuteria, paski, torebki, apaszki. Kupić rzeczy dobrych marek, z dobrych materiałów, dobrej jakości, niepowtarzalnych jednostkowych stylizacji o niewyszukanych cenach. I co ważne, bez chodzenia po sklepach, bowiem wszystko mamy pod ręką.
I co ciekawe – światowy rynek odzieży warty jest ponad czterech miliardów dolarów amerykańskich; w Polsce pięć milionów złotych.
A najciekawsze jest, że już dawno temu opuściły nas wstyd i zażenowanie z zakupów ciuchowych. Dziś to powód do radości założyć perełkę i na pytanie: "Matko, gdzie kupiłaś TEN ciuch?!" , słyszy się: "W ciuchach na Daszyńskiego, na Traugutta, na 3 Maja, na Świętojańskiej, przy Topazie...".
Zdjęcie: Taki ciuchowy żarcik prowadzącej felieton
GRAża