Z nauczycielką języka polskiego w ZS CKR w Golądkowie - Moniką Plisecką - rozmawia Grażyna M. Dzierżanowska. Temat? Szkoła. Wywiad z nauczycielką (w wakacje!), a czyta się jednym tchem.
Pani Moniko, kiedy byłam dzieckiem, bawiłam się w nauczycielkę; ustawiałam ślimaki winniczki w rządku i szliśmy na wycieczkę... A Pani bawiła się w nauczycielkę?
Pewnie, że się bawiłam. Miałam udawany dziennik, wymyślonych uczniów, a nawet klasówki. Bawiłam się w szkołę z koleżankami i oczywiście to ja musiałam być nauczycielką. Niekiedy słyszymy: "To jest doskonała polonistka"... Miała Pani, studiując, wyobrażenie o takiej nauczycielce języka polskiego? Czym wyróżnia się dobra, ba, doskonała nauczycielka? Jakie ma przymioty?
Wtedy mi się wydawało, że doskonała polonistka (czy w ogóle – nauczycielka) to taka, która wszystko wie. Dziś wiem tylko i aż tyle, że nie ma doskonałych polonistek, bo nie ma doskonałych ludzi. Warto natomiast starać się być lepszym, dlatego od lat powtarzam, że nie tylko uczę, ale też że się uczę – od moich uczniów.
Piękne! A zetknęła się Pani z polonistką- wzorem? Jeśli tak, to co Pani od niej WZIĘŁA?
Mam kilka takich wzorów. Pierwszy to pani Jadwiga Ruszczyńska ucząca mnie w szkole podstawowej. Świetnie umiała gramatykę, w której z kolei ja nieraz czuję się niepewnie. Po latach, kiedy już razem pracowałyśmy, radziłam się jej w wielu kwestiach, była dla mnie polonistycznym autorytetem. Drugi wzór to pani Ryszarda Sachadyn, polonistka z I LO im. Adama Mickiewicza w Olsztynie, gdzie odbywałam praktyki studenckie. Bardzo dużo się od niej nauczyłam, choć praktyki trwały zaledwie miesiąc. Pozytywna opinia, jaką mi po nich wystawiła, jest dla mnie do dziś powodem do dumy. No i miałam też świetne polonistki-metodyczki na studiach, panie Renatę Makarewicz i Małgorzatę Żarczyńską. To były nauczycielki z pasją, którą potrafiły zarazić.
Ciekawi mnie, jaka lekcja języka ojczystego, przeprowadzona przez Panią, została w Pani pamięci. Dlaczego ta? Co było jej tematem? Jak reagowali na nią uczniowie?
To była tzw. lekcja zaliczeniowa w ramach ćwiczeń z metodyki na studiach. Odbyła się w gimnazjum i dotyczyła pieśni "Czego chcesz od nas, Panie" Jana Kochanowskiego. Po wcześniejszych udanych praktykach w szkole podstawowej poczułam się bardzo pewnie, utwierdziłam w przekonaniu, że uczenie języka polskiego to jest to, co chcę robić w życiu i że jestem w tym dobra. Do tej lekcji zaliczeniowej w gimnazjum przygotowałam się po łebkach, przekonana, że już tak wszystko świetnie umiem. To się zemściło, bo uczniowie wzięli mnie w krzyżowy ogień pytań i sprowadzili do parteru. Nie zaliczyłam tej lekcji, miałam poprawkę. Prawdziwa lekcja pokory, lekcja życia.
To dobrze, że języka polskiego uczy osoba twórcza, pisząca wiersze? I kim ona jest dla uczniów? Czy inspiracją? Wzorem?
Chyba większość moich uczniów nie wie, że coś tam sobie tworzę i nie sądzę, że miałoby to dla nich jakieś znaczenie. Dla mnie ma, ponieważ m.in. dzięki pisaniu wierszy czy recenzji mam łatwość wypowiadania się, mówię obrazowo, używam języka bardzo świadomie. To przydaje się na lekcji.
Pytając o wiersze, nie wspomniałam o Pani recenzjach książkowych. Te są genialne... To chciałam podkreślić. A jak Pani ocenia przydatność materiałów tekstowych, utworów poetyckich, kanonu lektur w swojej polonistycznej pracy?
Jeśli chodzi o dobór tekstów w podręczniku, to jest w porządku, choć nie wszystkie wykorzystuję. A o lekturach wypowiem się oddzielnie.
No właśnie, bez jakich lektur przewidzianych programem mogliby się obejść nauczający języka ojczystego?
W szkole średniej na pewno bez "Pamiętników" Jana Chryzostoma Paska, nawet we fragmentach – przebijanie się przez ten bardzo archaiczny język powoduje, że gdy wreszcie dociera się do sedna sprawy, nikogo to już nie interesuje. Także bez "Kordiana" – bo choć osobiście jestem fanką Juliusza Słowackiego, ten utwór jest dla uczniów takim odlotem, jak odlot bohatera na chmurze. Zamiast tego na poziom podstawowy powinien wrócić "Hamlet" (ze względu na mnogość uniwersalnych motywów), do szkoły podstawowej należałoby odesłać "Romea i Julię", a do średniej, też na poziom podstawowy, przywrócić "Pana Tadeusza".
Kim Pani jest dla swoich uczniów: matkuje Pani, katuje czy się przyjaźni?
Jako wychowawczyni jestem troskliwą, starającą się wszystkiego dopilnować matką-kwoką, ale też surową w kwestii zachowania. Są sprawy, w których nie ma zmiłuj się i moi wychowankowie raczej wiedzą, gdzie leży granica. O przyjaźni między nauczycielem i uczniem, tak jak ja ją rozumiem, wg mnie nie można mówić, dopóki właśnie jedna osoba jest nauczycielem, a druga uczniem. To jednak inny poziom relacji. A jako polonistka przede wszystkim uczę i wymagam. Pewnie niektórzy twierdzą, że katuję, ale to nieprawda. Wymagam tylko tego, czego nauczam.
Zapewne Pani wie, co mówią o Pani jej uczniowie... Najpiękniejsza opinia? Komplement?
Myślę, że nie wiem nawet 1/10 tego, co mówią, ale coś tam czasem usłyszę. Że jestem ostra, konkretna, wymagająca. Że dobrze tłumaczę. Wiem, że niektórzy doceniają moje poczucie humoru, dzięki któremu czasem da się rozładować zbyt ciężką atmosferę na lekcji i temat łatwiej się przyswaja, a niektórym ono przeszkadza. Jeszcze inni twierdzą, że jestem okropna, ale idzie się przyzwyczaić. Z najpiękniejszych komplementów to chyba będzie ten: "Pani to nas uczy myślenia jak Sokrates w Atenach".
Ale piękny komplement!!! Ale do pytania... Każda dobra polonistka to aktorka, też reżyserka, scenarzystka; Pani jest taką nauczycielką – rozwinie Pani tę myśl?
Myślę, że to nie dotyczy tylko polonistów. Na lekcji czasem dzieją się rzeczy nieprzewidziane i nauczyciel musi szybko reagować. Normą jest, że trzeba stworzyć kilka wersji jednego scenariusza, bo nie każdy się sprawdzi w każdej klasie. Jeśli tak spojrzymy na bycie nauczycielem, to ważny jest też kontakt z uczniowską publicznością. I choć zawsze trzeba mieć plan na lekcję, przydaje się umiejętność improwizacji oraz snucia dygresji.
Jak się uczy języka polskiego w czasie, kiedy SZTUCZNA INTELIGENCJA napisze uczniowi pracę na każdy temat, kiedy uczeń na wyciągnięcie ręki ma tzw. gotowce, bryki... I ściąga do woli.
Fatalnie. Staram się o tym nie myśleć i robić po prostu swoje, bo inaczej zwariowałabym. Ale bardzo przykra jest rosnąca niesamodzielność uczniów w tej kwestii i ich poczucie, że nie robią nic złego. Przykry znak czasów.
Czy Pani, osoba utalentowana literacko, doskonale pisząca recenzje literackie, świetnie władająca słowem nie ma do siebie żalu, że ... "tylko" uczy?
I tak, i nie. Z jednej strony zawsze chciałam być nauczycielką i mimo wielu trudności czy momentów, o których wolałabym nie pamiętać, nadal lubię uczyć. Z drugiej wiem, że stojąc ponownie u początku drogi zawodowej, na pewno nie zostałabym nauczycielem. Ale to wiem teraz, po 20 latach pracy, po bardzo konkretnych doświadczeniach. Jak to mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. A moje pisanie to jeszcze nic straconego. Kto mi zabroni wydać pierwszy tomik wierszy, kiedy będę na emeryturze? Mam też koleżanki-recenzentki, które swoją działalność recenzencką na dobre rozkręciły właśnie po zakończeniu pracy zawodowej. Tak więc, wszystko jeszcze przede mną.
Ma Pani taką myśl, że chciałaby przeprosić swojego ucznia/uczennicę za pomyłkę, jaka kiedyś wdarła się w relacje uczeń-nauczycielka? Jakby te przeprosiny przebiegały?
Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się przepraszać ucznia czy uczennicę. Na przykład za to, że źle oceniłam jakąś sytuację, pomyliłam się w jakiejś sprawie albo byłam nieuprzejma, powiedziałam coś nieprzyjemnego pod wpływem emocji. Sadzam wtedy człowieka i po prostu mu to wyjaśniam.
Czy polonistka ma tę siłę, że zjadacza kebaba i niegardzącego skrętem przerobi w miłośnika słowa, poezji i literatury? Namiętnego czytelnika?
Nie wiem, jak inne polonistki, ale ja nie mam ani takiej siły, ani złudzeń co do tego, ani też takich ambicji. Chciałabym bardzo, żeby moi uczniowie kochali literaturę tak ja, żeby ją doceniali, żeby widzieli w niej nieskończone morze możliwości. Już nie wspomnę o tym, że chciałabym, aby czytali wartościową literaturę. To jednak w większości przypadków się nie zdarzy. Jest to oczywiście bardzo przykre, ale od pewnego czasu akceptuję też fakt, że to jest ich wybór, czy skorzystają z tego, co daje literatura, co mogliby zyskać dzięki niej. Również konsekwencje nieczytania będą ich konsekwencjami. Uczniowie mają różne priorytety, pasje, miłości. Czytanie książek może, ale nie musi do nich należeć.
Ciekawa jestem najpiękniejszej Pani recenzji złożonej pod pracą literacką ucznia/uczennicy...
Recenzji to nie pamiętam, ale pamiętam przynajmniej dwie takie prace. W jednej z nich uczeń napisał, że prawda jest teatrem między ludźmi i to mi się bardzo spodobało (oczywiście cała praca była świetna, nie tylko to zdanie). Druga to bardzo dobre opowiadanie, tylko teraz już nie jestem pewna, czy detektywistyczne, czy fantastyczne. To były dawne czasy, początki mojej pracy w gimnazjum.
Pani, kobieta subtelna, jakby zareagowała na uczniów kompletnie lekceważących swój uczniowski stan? W dodatku wulgarnych, korzystających z używek... Wygłosi mi Pani krótką a dosadną reprymendę skierowaną do nich?
Tak dosłownie to nie wygłoszę, ale pamiętam jak kiedyś jeden z moich wychowanków w gimnazjum, kiedy klasa miała właśnie taki okres lekceważenia uczniowskiego stanu, że już mi ręce opadały, skomentował: "Jak pani krzyczy, to jest ok. Gorzej, jak pani nic nie mówi. Wtedy naprawdę jest źle". Niech to wystarczy za odpowiedź na zadane pytanie.
Jakaż to przyjemność rozmawiać z Panią!