Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 20 czerwca 2025 00:15
Reklama Wieliszewskie Wianki 2025

Miejski Dom Kultury w Pułtusku - cz. I

Miejski Dom Kultury w Pułtusku - cz. I
facebook_1701689630813_7137403625280247799(1)
Felieton Wojciecha Andrzeja Dąbrowskiego.

Komentarz Pani Bożeny Żywieckiej sercem pisany, pełen troski i obaw o przyszłość Pułtuska przeniósł mnie w lata siedemdziesiąte i ożywił w pamięci ten czas, w którym Miejski Dom Kultury kipiał życiem, był przystanią dla wszystkich chcących realizować swoje pasje, zachęcał mieszkańców do brania mniej lub bardziej czynnego udziału w życiu kulturalnym miasta. Działały koła szachowe, brydżowe, fotograficzne, plastyczne, amatorskie zespoły muzyczne, był kabaret, były konkursy i festiwale muzyczne, były cotygodniowe występy estrady łódzkiej w owym czasie skupiającej wszystkie gwiazdy kina i estrady! W tradycję miasta wpisały się trzydniowe Jarmarki pułtuskie, dyskoteki nad Narwią, wystawy malarskie czy inne wystawy np. rękodzielnicze. Chętnie w Pułtusku kręcono filmy, bo tradycją MDK – u było przyjmowanie artystów zawsze ciepło i z przyjemnością.


Pamiętam występy zapomnianego już dziś całkiem kabaretu Friko Józefa Prutkowskiego, a w nim pierwszy powiew zachodniej Europy, czyli występ toples. Dla młodzieży wyjaśniam, że toples to taki striptiz do połowy. Na od połowy w dół, społeczeństwo socjalistyczne - według cenzury - nie było jeszcze gotowe. Z przedwojennych gwiazd estrady miałem przyjemność oglądać i słuchać pana Mieczysława Fogga, już staruszka, ale wciąż fantastycznego, z klasą i wrodzonym sznytem!


Bywało też zabawnie. Wioletta Villas na publiczność Pułtuska obraziła się była i na scenę wyjść nie chciała. Kino ludźmi nabite i zniecierpliwione, minuty mijają, a Wioletta w garderobie upadła łka, że publiczność jej nie kocha. Menadżer gwiazdy do maciupeńkiego gabinetu dyr. Aldony Łaszczyk wszedł, na fotel niczym omdlały się osunął i głosem załamanym wydał na nas, organizatorów sprzedających bilety, wyrok śmierci. – Już nie mam siły ! - Nie przekonam jej. Klapa totalna!


Zgrozą powiało, bo co z widownią zrobisz, co jej powiesz, jak za bilety zwrócisz? - I nagle Aldona na równe nogi się zerwała i za rękę cudnej urody Elę Gierek chwyciła! Chodź ze mną! – Załatwimy sprawę - zdecydowanym głosem oznajmiła. I wyszły! Co miałem robić? Smutno rozlałem resztkę koniaku do kieliszków i czekamy! Wieczność piętnaście minut może trwała, gdy do naszych uszu doszedł odgłos owacji z sali kina płynących i dźwięki muzyki zwiastujące początek koncertu kapryśnej diwy! Wróciły dziewczyny uśmiechnięte i opowiadają. Pobiegłyśmy do kwiaciarni przy mostku i p. Maciej Wąsiewski piękny bukiet kwiatów błyskawicznie nam wyczarował. Z tym bukietem do Wioletty do garderoby wracamy, a wręczając zapewniamy: oto kwiaty od publiczności, która panią kocha nieprzytomnie i rozgrzana do czerwoności, doczekać się już nie może pani występu!


Powieki gwiazdy czy to pod wpływem słów słyszanych, wzruszenia czy tuszu, najsampierw opadły, a gdy się na powrót uniosły, odsłoniły oczy błyszczące, zwiastujące gotowość na scenę wyjścia. Uff! Ciocia Majewska mająca w pobliżu "metę" (dzisiejszy sklep nocny) coś ze cztery razy drzwi mi uchylała - flaszkę podając! Impreza pod hasłem "Nigdy więcej Villas" o drugiej nad ranem swój finał osiągnęła!


 Młodziutka Maryla Rodowicz - już wielka gwiazda - przez dwa koncerty czyli bite cztery godziny pracowicie ze sceny nie schodziła, bisując wiele razy. Podobnie młodziutki Zbigniew Wodecki, kulturalny i miły, podziękował za super nastrojone pianino na scenie stojące. Zachwycała, piękna i ciałem i duszą Irena Jarocka, traktująca wszystkich wokoło jak przyjaciół bez dystansu bez gwiazdowania! Stanisław Mikulski czyli J -23 i "Bruner ty świnio" Emil Karewicz okazali się być przyjaciółmi, którzy na naszej scenie o tej przyjaźni zaświadczali. Emil Karewicz zapadł mi w pamięci jako uroczo dystyngowany mężczyzna, mający na żywo niezwykły i piękny tembr głosu. Szczuplutki Krzysztof Materna, nie mógł za dużo pić, bo przecież " jestem konferansjerem prowadzącym koncert". Za to od wejścia na piciu nie oszczędzał Józef Nowak. "Takiemu to dobrze" zazdrośnie myślałem, bo na scenie p. Józef, rolę pijanego odtwarzał! Nieodżałowanemu Krzysztofowi Kowalewskiemu reglamentowaną wtedy kawę trzykrotnie parzyłem. Do dziś pozostaję w niewiedzy czy Krzysztof kawy fanem był, czy też koniak do niej dolewany, wzruszał go bardziej.


Ciąg dalszy nastąpi...


Wojciech A. Dąbrowski


Podziel się
Oceń