Pan profesor był wysoki, o szerokich barach, rzucał się w oczy. Stawał przy tablicy na "długich, rozstawionych nogach", jak ten PAN OD PRZYRODY z wiersza Zbigniewa Herberta. Nasz wychowawca prowadził też kółko fotograficzne, do którego należałam, przez pewien czas, i ja.
Jak pięknie wyglądamy, my dziewczyny, w bieli i czerni czy granacie. Jakie piękne mamy fryzurki, bluzki o ciekawym kroju, najczęściej szyte u krawcowych. Tylko ja w sukience, szytej, pamiętam, wg mojego projektu u pani Stefanii Lusowej, naszej sąsiadki. Sukienka z dodatkiem białego koronkowego kołnierzyka i ciekawym dodatkiem na przodzie, czego na fotce nie widać.
Zdjęcie dostałam od ULKI KAŹMIERKOWSKIEJ, mojej przyjaciółki, z którą mieszkałyśmy PRZEZ ŚCIANĘ i z którą to, wiele razy, usprawiedliwiałyśmy się z nieprzygotowania do lekcji z powodów różnych: a to światła nie było na naszej ulicy, a to zatrułyśmy się nieświeżą kiełbasą... Pan machał ręką, co znaczyło: siadajcie kłamczuchy.
GMD