- Do dnia dzisiejszego nie zostało to wyjaśnione. Uważam , że PAN PREZES TAKIEGO STOWARZYSZENIA powinien się do tego odnieść. Tylko film rozwieje wątpliwości
a na pewno jeśli został wypuszczony , to jest takie nagranie (zwrócę honor i przybije piątkę). Ale jeżeli go zamordował to jest to raczej ICH NAREW ,nie NASZA i mówi to wiele o stowarzyszeniu.
-Tygodnik Pułtuski wstawił informację i dalej temat zapewne oleje. Prezes człowiek wiekowy i zapewne nie wie, że czekamy na info. Ale sam Tygodnik Pułtuski powinien dociągnąć temat do końca i zamieścić stosowne info odnośnie takiego okazu.
- no to zapraszamy Tygodnik Pułtuski do zajęcia stanowiska
-Tygodnik Pułtuski:
Obiecuję że temat będziemy kontynuować i to już za tydzień. Poproszę prezesa o wyjaśnienie tych wątpliwości i oczywiście zamieszczę je na łamach TP i na naszych portalach.
- Pewnie już dawno na patelni
- Wzięli go bo widział szkoda ryby
- Proszę zapytać prezesa stowarzyszenia NASZA NAREW, czy ten żywy pomnik przyrody wrócił do wody ?? Czy może nie przeżył tego spotkania i został zamordowany???
Przeczytałem wyjaśnienia prezesa Stowarzyszenia, czytałem uważnie i ze zrozumieniem (tekst dostępny od 30 sierpnia na pultuszczak.pl), próbując znaleźć odpowiedź na zasadnicze pytanie postawione przez Czytelników: sum wrócił do wody, czy też został zjedzony?
Panie prezesie: w trzech obszernych akapitach oświeca Pan tych "którzy nie mają wiedzy na temat..." oznajmiając, że sumy są drapieżnikami i jedzą inne ryby. Należy przyznać - to bardzo odkrywcza informacja. Informuje Pan, że taki "starzec, jakiego nam udało się złowić..." jest w opinii ichtiologa Polskiego Związku Wędkarskiego – i oczywiście w Pańskiej opinii, jednostką bez mała szkodliwą dla wodnego ekosystemu. Dodaje Pan, zapewne na wszelki wypadek, że nie Pan złowił tego suma, jednocześnie "jako miłośnik nadnarwiańskiej przyrody" zarzucając przy okazji wszystkim osobom komentującym, że "głośno krzyczą nie mając zielonego pojęcia w temacie".
Następnie podkreślił Pan, jak wiele robi dla Narwi wraz ze swoim stowarzyszeniem. Na zakończenie zaakcentował Pan szacunek dla Czytelników komentujących Pański artykuł: "Z głupotą nie będę dalej polemizował. Pozostaję z wędkarskim pozdrowieniem. Stanisław Wasilewski- Prezes proekologicznego i prośrodowiskowego Stowarzyszenia Nasza Narew, którego nie był w stanie stworzyć żaden z opisywanych przeze mnie krzykaczy."
Szanowny Panie Prezesie, nie ma wątpliwości, że polemika z Panem jest kulturalno-oświatową ucztą – czy jednak może Pan pokazać, w którym miejscu odpowiedział Pan na zasadnicze pytanie Czytelników: sum wrócił do rzeki, czy został zabity?
Może nam się "coś z oczami porobiło", ale jakoś tego fragmentu nie dostrzegamy. Wspaniale, że uważa się Pan za "prezesa proekologicznego i prośrodowiskowego" i to zrozumiałe, że jeśli ktoś ma zdanie odmienne od Pańskiego, to reprezentuje "głupotę" i jest "krzykaczem".
Wyjaśnienia w sprawie blokowania drogi dojazdowej do Narwi niezmiennie potwierdzają, że wyraża Pan swoje poglądy, nie znając regulacji prawnych. Problem jednak w tym, że te Pańskie twierdzenia, wielokrotnie wygłaszane publicznie przed wędkarzami w Gzowie i powtórzone na łamach Tygodnika, wiele osób przyjmuje za tak zwaną prawdę objawioną. Przyznam także, że zrozumienie intencji, którymi Pan się kieruje, nie jest sprawą prostą. W skrócie przedstawiam to, co można wywnioskować z Pańskich słów:
- ogrodzenie zamontowane z polecenia wójta gminy Pokrzywnica, na gminnej działce "...zostało postawione dopiero po kilku naszych interwencjach..." a obecnie stowarzyszenie twierdzi, że "kością niezgody jest ogrodzenie siatką przez Urząd Gminy"; zakaz postoju powyżej 30 min. kwituje Pan słowami "znak /.../ nie ma umocowania prawnego".
Wyjaśniam zatem: Wójt ogrodził teren zielony, jednocześnie klarownie wyznaczając przebieg drogi, bo wykonywał swoje obowiązki, wynikające z kilku ustaw: samorządowej (art. 7 ust. 1 pkt 1, 2, 3 i 14), o drogach publicznych (art. 8 ust. 1 i 2 – tu mowa o oznakowaniu dróg wewnętrznych), utrzymania czystości i porządku (art. 3 ust. 1 pkt 2, 11, prawa ochrony przyrody, prawa ochrony środowiska...nie chcę zanudzać Czytelników: dość, że wójt robi to, co nakazuje prawo i zdrowy rozsądek. Dodam Panie Prezesie, że w określonych sytuacjach, za brak oznakowania na drodze wewnętrznej, zarządcę drogi można ukarać grzywną w trybie art. 85a kodeksu wykroczeń: brak oznakowania to "wadliwe" oznakowanie.Napisał Pan: "dojazd do cieków wodnych wędkarzom zapewniają ustawowe zapisy". Może wskaże Pan, jakie regulacje prawne mówią o dojeździe do linii brzegu? Sugeruję uważną lekturę ustawy z dnia 20 lipca 2017 r. Prawo wodne (na wszelki wypadek, Panie Prezesie, podaję aktualny publikator: t.j. Dz. U. z 2021 r. poz. 2233, 2368, z 2022 r. poz. 88, 258, 855). Ustawa ma 412 stron, ale nadchodzą długie wieczory – da Pan radę. Dzięki tej lekturze z pewnością zauważy Pan zasadniczą różnicę pomiędzy pojęciami
DOJAZD A DOSTĘP
Powtórzymy zatem raz jeszcze: wędkarz wędkujący na brzegu, tam gdzie droga wewnętrzna dochodzi do Narwi, to żaden kłopot - pod warunkiem, że nie załatwia się w okolicznych zaroślach i nie pozostawia góry odpadków! Natomiast wędkarz, który na drodze dojazdowej do rzeki parkuje auto, rozstawia namiot, pali ognisko i biwakuje – narusza prawo na wielu płaszczyznach. Proszę zerknąć na gminny portal mapowy: teren o którym mowa to działka nr ew. 144/1, wąska i dłuuuuga: zaczyna się od zjazdu z drogi krajowej DK61, a kończy na linii brzegu Narwi. Najpierw asfalt, potem betonowy zjazd i gruntowy, utwardzony dojazd do linii brzegu. TO JEST DROGA Panie Prezesie – od początku do końca.
Nie zamierzam być adwokatem wójta gminy Pokrzywnica – nie mam wątpliwości co do tego, że wójt i podlegli mu urzędnicy doskonale dają sobie radę w realizacji obowiązków. Co więcej – urzędnicy najwyraźniej nie byli skorzy do zastosowania od razu najbardziej radykalnych rozwiązań, zapewne licząc na to, że się wędkarska brać sama ogarnie. Niestety nadzieje na to, że na Pana oraz innych wędkarzy nadejdzie zrozumienie sytuacji, okazały się płonne...
Wspomina Pan, że był Pan obecny na miejscu podczas interwencji Straży Pożarnej i Policji, kiedy to po raz kolejny strażacy nie mogli dojechać swobodnie do rzeki i wodować łodzi ratunkowej. Pamięta Pan zatem, że wówczas tam byłem. Droga przy linii brzegowej zastawiona była przez samochody wędkarzy – właśnie tych, których na co dzień poklepuje Pan po plecach informując, że "ogrodzenie wójt postawił nielegalnie", że "znak zakazu postoju jest zamontowany bezprawnie" że "zrobi pan z tym porządek" i wmawia Pan, że mogą tam parkować, biwakować, wędkować. I okleja Pan ich auta naklejkami stowarzyszenia. Do dziś próbuję zrozumieć, jakim wędkarskim liderem jest Pan dla swoich kolegów. Jak Pan ładnie ujął: "...wędkarska brać ze Stowarzyszenia Nasza Narew",bo podczas tej strażacko-policyjnej interwencji, wbiegając na "plażę" już z daleka wołał Pan do policjantów i strażaków, (cytuję z pamięci) "wędkarze którzy zablokowali drogę nie mają nic wspólnego ze stowarzyszeniem! Ja jestem prezesem stowarzyszenia Nasza Narew i oświadczam, że stowarzyszenie odcina się od tych ludzi!" oraz, najsmaczniejsze: "nawet jeśli ktoś z blokujących przejazd ma na samochodzie naklejkę Nasza Narew, to wcale nie znaczy, że należy do stowarzyszenia!" Następnie, wskazując na nabrzeżną trawę, oznajmił Pan, że "tu są miejsca parkingowe dla wędkarzy, niedostępne bo odgrodzone przez wójta nielegalnym płotem". Odniosłem też wrażenie, że ogniska, na których wędkarze palą plastikowymi odpadami i drewnem wycinanym z okolicznych drzew, nie robią większego wrażenia na Panu - "Prezesie proekologicznego i prośrodowiskowego stowarzyszenia". Zatem ten artykuł z kodeksu wykroczeń zacytuję wprost:
art. 144. § 1. Kto na terenach przeznaczonych do użytku publicznego niszczy lub uszkadza roślinność /.../ albo na terenach przeznaczonych do użytku publicznego depcze trawnik lub zieleniec w miejscach innych niż wyznaczone dla celów rekreacji przez właściwego zarządcę terenu, podlega karze grzywny do 1000 złotych albo karze nagany. § 2. Kto usuwa, niszczy lub uszkadza drzewa lub krzewy stanowiące zadrzewienie przydrożne lub ochronne albo żywopłot przydrożny, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny. § 3. W razie popełnienia wykroczenia określonego w § 1 lub 2 można orzec nawiązkę do wysokości 500 złotych.
Pozostaje oczywiście pytanie, dlaczego policja, wielokrotnie wzywana tam do interwencji, nie podejmuje działania?
Szanowny Panie Prezesie, najwyższa pora opanować emocje i postawić na upowszechnianie prawdziwych i rzetelnych informacji. Obecnie można odnieść wrażenie, że to, co Pan głosi, wprost stanowi podżeganie do łamania prawa, choć to oczywiście "zaledwie" wykroczenia.
Na zakończenie smutna refleksja: czytając Pana wyjaśnienia można odnieść wrażenie, że najwyraźniej ma Pan monopol na nieomylność. Podpowiadamy: niech się Pan w wolnej chwili zamyśli nad jednym z komentarzy:
"...jest to raczej ICH NAREW, nie NASZA i mówi to wiele o stowarzyszeniu".
PS: Panie Prezesie, zdaje się, że wywożenie śmieci z gzowskiego brzegu przestało już Pana zajmować. Sugerujemy też powstrzymanie się od rozgłaszania, że przyjmuje Pan znaczne ilości odpadów, których Pan nie wytworzył i przewozi je Pan, nie mając do tego uprawnień, w nieokreślonym kierunku samochodem, który nie jest do tego przystosowany. Kary za takie działania są bardzo dotkliwe – a Pana intencje kompletnie nie mają tu znaczenia. Będzie znacznie lepiej, jeśli spowoduje Pan, aby "wędkarska brać ze Stowarzyszenia Nasza Narew" po prostu zabierała swoje śmieci ze sobą. W załączeniu fotografia.
ZCZ