***
Z świętem SZKOŁY związana była ceremonia posadzenia dębu jubileuszowego, dębu poświęconego przez samego papieża Franciszka, w Watykanie. Ma wzrastać, cieszyć oczy kolejnych roczników maturzystów i nawiązywać do świetlanej przeszłości LICEUM.
11 czerwca pozostawił wielce żywe emocje wśród gości uroczystości – sięgano bowiem w pamięć, a ta jest powrotem w czasie. Kiedy zaproszeni rozeszli się po pułtuskich uliczkach, kiedy rozjechali się do domów w całej Polsce i kiedy dyrektor Anna Majewska ochłonęła po jubileuszowym sukcesie, po gratulacjach i uściskach, sięgnęłam po zeszycik wspomnieniowy CARPE DIEM. Nostalgiczny pamiętniczek ujęty w zeszyt dobrze znany dawnym uczniom. Świetny pomysł. Wpisali się do niego dyrektorzy, nauczyciele, absolwenci... Wspominali.
Od wspomnień nie da się opędzić, uciec, odciąć się od nich. Jeśli nie STANĄ przed nami w dzień, PRZYJDĄ w nocy, bo jak napisała Marika Cobbold:
"Wspomnienia wplątują się w myśli, a nocami wkradają się do snów. Mogą trafić wszędzie lub gdziekolwiek, podróżują z tobą, nawet nieproszone, nigdy się nie starzeją i nie zwalniają, abyś zdołał zostawić je za sobą"
. I powiedzmy sobie szczerze, że niekiedy mamy ich po kokardy, czepiają się nas jak rzepy psiego ogona, przynosząc smutne zamyślenie, a niekiedy rozkładamy je na czynniki pierwsze, drążymy je, wyciskamy, wyszarpujemy z nich coś, czego jeszcze nie wyszarpaliśmy...
Popatrzmy, jakie wspomnienia wplątały się w myśli dyrektor Lidii Ziemieckiej.
TARCZA
"Tarcza stanowiła dla kolejnych roczników powód do dumy, ale też była balastem. Dlatego ma prawo kojarzyć się z pewnym przymusem i na pewno mało podmiotowym traktowaniem ucznia. Jak niektórzy pamiętają, stoczono z jej powodów wiele bitew profesorsko-uczniowskich. Tarczę trzeba było mieć nie tylko przyszytą na rękawie granatowego lub czarnego szkolnego fartuszka z białym kołnierzykiem, a także na okryciu zewnętrznym (nawet w pewnych latach koniecznie na granatowej jesionce, najczęściej kupowanej na bazarze Różyckiego w stolicy). Byli tacy, co konsekwentnie omijali ten obowiązek i dlatego podczas akcji "Tarcza" odcinano/odrywano ją z cudzych ubrań, pozostawionych w szatni, ratując się przed niemiłą wpadką. Zastępczo w grę wchodziła agrafka, szpilki ewentualnie zatrzaski (ale rzadko. Wojowanie z tarczą nie był łatwe. Ale zawsze stanowiło element ożywiający szary uczniowski dzień, choć niekiedy nie wróżyło niczego dobrego. O ile pamiętam, tarcza zanikała stopniowo i systematycznie, aż wreszcie późne lata dziewięćdziesiąte skończyły jej istnienie". Jakie wspomnienia podążają za Tadeuszem Nalewajkiem?
NAUCZYCIELE
"Nasza wychowawczyni obejmowała nas "matczyną" opieką, taktowną, delikatną, a jednak ostrą. Problem miała z moimi włosami, niepokornie falistymi i długimi. Kiedy, jej zdaniem, moja szopa na głowie zbyt urosła, mówiła: "Tadeusz, masz dziesięć złotych i idź do fryzjera". Na szczęście naszej klasy nie nauczał fizyki profesor Krygier, który był szczególnie "uczulony" na długie włosy i brak kanapek na drugie śniadanie. Szkolna wieść niosła, że niezbędnym warunkiem "zdania fizyki" były krótko przystrzyżone włosy i porcja kalorii w sławnej kanapce. Jednak najlepsze drugie śniadanie to była bułka i ciepłe mleko woźnego pana Kwiatkowskiego. Chemii, która ma w sobie coś z magii i czarnoksięstwa, nauczał w pierwszej klasie PROFESOR Wyszogrodzki. Wielu z na miało problem z tą wiedza tajemną. Na całe życie zapamiętałem więc tubalny głos profesora: "Siadaj, chłopie, dwója". Często pociliśmy się pod dechą, poprawiając nieudane klasówki. Kiedyś poprawiała się jedna z dziewcząt, po niej chłopak. Profesor, zdenerwowany uczniowską intelektualną niemocą, donośnym głosem skwitował: "Ty trąbo jerychońska, ty głąbie kapuściany, to dziewczyna mogła się nauczyć, a ty nie?". Takie to były czasy. Nie było narzekania, że nauczyciel obraził ucznia "Jaśnie Panicza". Do czego, wraca absolwent SKARGI Andrzej Kwiatkowski? Kogo wspomina czułym sercem?
PAŃSTWO WOŹNI
"Ojciec przez długie lata był starszym woźnym. Obecnie byłby to funkcyjny odpowiednik kogoś w randze kierownika gospodarczego szkoły. II wojna światowa przerwała ojcu naukę. Miał 16 lat, gdy wybuchła, a po jej zakończeniu wziął udział w odbudowie zniszczonego w pond 80.procentach swojego ukochanego miasta. w 1945 roku założył rodzinę i musiał odłożyć w czasie pomysł na zrobienie matury i studia, bezwzględnie o profilu filologia polska, o czym marzył. Wkrótce też w pułtuskim Liceum otrzymał stałą pracę i mieszkanie dla swojej młodej rodziny. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że niedługo po wojnie – to jakby skarb znalazł. Dlaczego marzył o polonistyce? Dużo czytał. Pasjonował się prozą Sienkiewicza, Prusa, Reymonta, Żeromskiego, chociaż poezją wieszczów też nie gardził. Autora "Trylogii" traktował jednak wybitnie priorytetowo. Powieści "ku pokrzepieniu serc" uskrzydlały go. Znał na pamięć obszerne fragmenty tych dzieł, potrafił je recytować z właściwą dykcją i kunsztem aktorskim. Zdarzało się, że uczniowie szczelnie oblegali ojca na przerwach w holu szkolnym, gdyż mój rodziciel odtwarzał im z pamięci na przykład scenkę "bohaterskiego zdobycia" przez Zagłobę chorągwi wroga w Zbarażu – na tyle dobitnie, że daleko w przestrzeni akustycznej korytarzy niosło się gromkie: "Puszczaj, chamie", a zaraz potem "Zdobyłem chorągiew! Nie znałem swojego męstwa". Pomijam szczegóły zdarzenia, gdy kiedyś po takim donośnym "Puszczaj, chamie!" wybiegł z gabinetu dyrektor Zygmunt Latek przerażony, że stało się coś niedobrego, a potem śmiechu było co niemiara. Wracając jednak do adrem(u) powiedziałbym, że Jan Kwiatkowski po prostu kochał młodzież. Służył wychowankom "Skargi" radą i dobrym słowem. A oni go kochali z wzajemnością. Mama, Zofia, śpieszyła natomiast z pomocą – powiedzmy – taką bardziej materialną. W okresach jesienno-zimowych bezinteresownie gotowała dla uczniów mleko i rozdawała drożdżówki, co w pewnej mierze, choć nie zawsze i raczej dość skromnie, refundował Komitet Rodzicielski. Jak refundacji zabrakło, to i tak w matczynej kuchni zawsze coś się dla zgłodniałych żaków znalazło. Igły i nici użyczane do przyszywania tarcz szkolnych czy drobnych napraw odzieży były codziennością. Krople nasercowe, jak tabletki od bólu głowy – tak samo". O czym wspomina Regina Wiśniewska (Antonowicz)? Co zakleszczyła w życzliwej pamięci i to na zawsze?
KÓŁKA i WIECZORKI
"W szkole, oprócz lekcji, działały liczne koło zainteresowań: teatralne, fotograficzne, PCK, szkolny klub sportowy oraz chór szkolny. Brałam udział we wszystkich wyżej wymienionych aktywnościach. Jednak najbliższe mojemu sercu było koło teatralne, które prowadziła profesor Halina Mazur-nasza polonistka. W kółku teatralnym przygotowywaliśmy wystąpienia na wszystkie uroczystości okolicznościowe. Najbardziej utkwiła mi w pamięci inscenizacja "Dziadów" Adama Mickiewicza. Wystawialiśmy ją nie tylko w naszym liceum, ale też w świetlicach okolicznych wiejskich szkół. Ja występowałam w chórze i wygłaszałam słynną kwestię "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie" ("Dziady część II"). Mimo że wygłaszałam tylko tę niewielką kwestię, byłam z siebie niezwykle dumna, że mogę występować w tak znaczącym przedstawieniu. Działałam również aktywnie w kole fotograficznym prowadzonym przez profesora Wyszogrodzkiego. Wówczas robienie zdjęć i nauka obsługiwania sprzętu fotograficznego nie była powszechnym zjawiskiem. Tu również uważałam się za szczęściarę.Mile wspominam wieczorki taneczne, które odbywały się cyklicznie przez 4 lata mojej edukacji. Na wieczorki każdy z nas czekał z niecierpliwością, ponieważ mogliśmy się tam uczyć słynnego wówczas Rock&Rolla, słuchając przebojów kultowego Elvisa Presleya. Oprócz nauki Rock&Rolla ćwiczyliśmy również tango, słuchając szlagieru "Tango milonga" w wykonaniu Mieczysława Foga oraz walca przy dźwiękach "Fal Dunaju". Jak tańczyliśmy oberka i polkę, przygrywał nam wtedy na pianinie Józef Śniegocki – nasz starszy kolega. Wieczorki taneczne zapisały się w mojej pamięci jako cudowne, radosne chwile spędzone w towarzystwie przyjaciół, z którymi do tej pory jestem w serdecznym kontakcie".
KU PAMIĘCI – z pamiętnika absolwentki GRAŻYNY MARII
Na zdjęciach dwa wpisy - pierwszego z nich dokonała Lidka Lesińska, później Ziemiecka, a jeszcze później dyrektor LO im. Piotra Skargi; drugi jest pióra naszej łacinniczki, młodziutkiej profesor W. Komorowskiej, która uczyła naszą klasę, XId, dość krótko. Takie mam wrażenie, że pamięć o niej zaginęła gdzieś w mrokach dłuuugich korytarzy. Oba pochodzą z 1966 roku.
***
(Cytaty pochodzą ze specjalnego wydania CARPE DIEM, czasopisma młodzieży LO im. Piotra Skargi w Pułtusku).
Cdn.; zdjęcie PULTUSKNEWS; tytuł stanowi wers hymnu szkolnego autorstwa Lidii Ziemieckiej i Marii Lerch.
Grażyna Maria Dzierżanowska, absolwentka SKARGI