Oj, ja dobrze rozumiem to dziecięce zauroczenie kolorowymi ubraniami! Ja tego zaczarowania doznałam będą sześcio-siedmioletnim dzieckiem. Od amerykańskiej paczki naszej sąsiadki, pani Sadowskiej, nie mogłam oderwać oczu. Ile tam było kolorów, ile wzorów... Raz nawet pani Sadowska, widząc mój zachwyt zawartością przesyłki z samej Ameryki, podarowała mi... koronkowe rękawiczki. No, założyć ich raczej nie mogłam, bo gdzie tam śmigać po łące, drzewach i nad kanałkiem w koronkowych, na dodatek białych, rękawiczkach. Zakładałam je w domu, ale niedługo, bo jedną gdzieś... wcięło. I było po zachwycie.
Kiedy byłam młodziutka, po fajne zagraniczne ciuszki jeździło się do Rembertowa. Przewracając góry "szmat" wybierało się to i owo. Ale... Był pewien mankament... Do Rembertowa trzeba było jechać rannym świtem, żeby materiał był jeszcze nieprzebrany. A amatorów zagranicznych ubrań i dodatków były caluśkie tabuny i to nie z bieda-domów. Na ciuchy przyjeżdżali artyści i ludzie z pierwszych stron gazet.
Mnie, parę razy, udało się coś kupić u pani Zabielskiej, która miała swoją klientelę. Ja weszłam do pani Zabielskiej z Jadzią Kozłowską, świetną babką, zawsze ciekawie ubraną. Trudno się było dostać do pani Zabielskiej, tak, że jedna pani wprowadzała do niej drugą panią... A potem przyszły lumpeksy! Nie odczuwałyśmy żadnego wstydu przed ROZGŁOSEM, że one to kupują w ciuchach. Buszowałyśmy w nich jak we zbożu, patrząc ukradkiem na tych, którzy wyraźnie się wstydzili. Wychodziłyśmy z założenia niektórych mężczyzn, że wstyd to kraść i z baby spaść i UMAWIAŁYŚMY SIĘ NA CIUCHY.
I tak mijały lata. Do legionu pań starszego pokolenia dołączył legion młodzieżowy. I tak jak my umawiałyśmy się na polowanie po pracy, teraz młodzież poluje po szkole. Młodzi hurmem weszli do lumpeksów, w małych lub większych grupach oddają się wyszukiwaniu "perełek". – To też dla nas forma rozrywki – mówi Edyta – łowy w lumpach i te maratony po sklepach z drugiej ręki. Że obciach? Chyba pani żartuje! Ciuchy dobrych marek w zasięgu ręki, też wintage, poszukiwany styl, no, ubrania unikalne i oryginalne, dobra jakość i nie spotkasz dziewczyny w tym, co sama nosisz. Kupujesz, w domu odpalasz Internet, szukasz marki. I wow, jest! A ile to kosztuje! No, w lumpeksie niedużo, w sklepie firmowym furę forsy. I tak "perełki" łączysz z tym, co już masz i jeśli jesteś kreatywna, to jesteś oryginalnie ubrana. Inaczej niż wszyscy. I w dodatku jesteśmy eko, dajemy rzeczom drugie życie.
Właśnie. Ja mam słabość do rzeczy z duszą, wintage i tych różnych lejb z metkami. W second handach mam możliwość pogadania ze znajomymi, ponarzekać na wojnę, ucieszyć się ze spotkania, z tego, że przeżyłyśmy pandemię. Pośmiać się z paniami ekspedientkami, Moniką i Iwonką, Edytką, zawsze życzliwymi, doradzającymi, fajnymi babkami. Cieszącymi się, że oto połów nam się udał i że wychodzimy z "perełkami". PEREŁKI!
Moje ostatnie to torebka wintage z węża, dziś nie do przywiezienia z orientalnych krajów (i bardzo dobrze). Jest urocza i w doskonałym wprost stanie, a ja torbozakupoholiczka, zbieraczka. Dalej... Apaszka jedwabna z tekstem wiersza Wisławy Szymborskiej i z autografem NOBLISTKI oraz wisior wintage fińskiego artysty biżuternika (z nazwiskiem artysty), ręczna robota. W galerii (jest w Internecie) 350... dolców. Doskonały do swetrów, pomyślałam, że ciut nie w moim stylu, ale lewym uchem usłyszałam WEŹ MNIE ZE SOBĄ. WIĘC WZIĘŁAM. Nie żałuję.
Właśnie mijam panią z telewizji (z dzieckiem na ręku) i lecę do chaty. Trzy kroki na krzyż.
GRAża