Pułtuszczanie zapewne rozpoznają na prezentowanych tu zdjęciach swoich znajomych, koleżanki i kolegów oraz nauczycieli, szczególnie tych związanych z Pułtuskiem. A są to, między innymi, panie i panowie: Tadeusz Kowalski, Witold Saracyn, Stanisław Piotrowski, Andrzej Ropelewski, Zygmunt Kiljan, Stefan Gadomski i panie: Maria Jabłońska, Helena Sieklucka, Jadwiga Skrzydlak, Jolanta Skalska…
Poświęćmy chwilę na przypomnienie historii LP – jest ona złożona ze względu na częste przekształcenia placówki. Otóż LP było kontynuacją Seminarium Nauczycielskie działającego w mieście w l. 1918-1935. LICEUM utworzono w październiku ’45 r. w budynku Gimnazjum Żeńskiego im. Klaudyny Potockiej (obecny budynek ZS B. Prusa był zrujnowany). Placówkę organizował dyr. Bronisław Gilejko. Część obecnego budynku ZS została oddana do użytku w ’49, druga zaś dopiero w ’62 roku.
Młodzież LP (w wieku 18-23 lat) rekrutowała się głównie z powiatu pułtuskiego, makowskiego, przasnyskiego, ciechanowskiego, ostrowsko-mazowieckiego i nowodworskiego. Warunki szkolne były trudne z powodu braku podręczników, zeszytów oraz panującego w budynku zimna, w wyniku czego uczniowie siedzieli na lekcjach w paltach i czapkach. W roku 1947 funkcję dyrektora objął Stanisław Złomaniec, potem Wiktor Korniszewki, następnie Wacław Palewski. 1 września 1966 przy Liceum Pedagogicznym powstało 5-letnie Liceum Pedagogiczne dla Wychowawczyń Przedszkoli (dyr. Waleśkiewicz), w ’71 LP wygasło, a Liceum Pedagogiczne dla Wychowawczyń Przedszkoli przekształcono w Studium Wychowawczyń Przedszkoli (dyr. Z. Kiljan). Rok później stworzono dwuletni pomaturalny wydział dziennego Studium Wychowawczyń Przedszkoli na podbudowie LO (dyr. Jerzy Stepaniuk). Z początkiem września 1980 powołano zaoczne SWP dla pracujących nauczycieli, a rok później przekształcono je w Studium Nauczycielskie.
Dodajmy, że uczniowskie losy w pułtuskim LP plastycznie ukazała Zofia Wróbel, nauczycielka („Wspomnienia i nie tylko (1941-1960). Udrzyn – wieś w Puszczy Białej. LP w Pułtusku”).
GRAŻYNA MARIA DZIERŻANOWSKA
WIESŁAW DZIERŻANOWSKI, matematyk, absolwent pułtuskiego LP
Z urodzenia jestem pułtuszczaninem. Moja przygoda z Liceum Pedagogicznym rozpoczęła się w 1960 roku. Po ukończeniu SP nr 3 uznałem, że pójdę do szkoły średniej kształcącej w konkretnym zawodzie. W tym czasie taką szkołą było Licem Pedagogiczne. Egzamin wstępny? Wiedziałem, że nie sprawi mi kłopotu, ale sprawdzian ze śpiewu i poczucia rytmu był już problemem. Pieśń "Oka", którą zanuciłem, okazała się dobrym wyborem. Udało się, zostałem przyjęty. We wrześniu 1960 do LP przyjęto uczniów do dwóch klas . Klasa A była koedukacyjna ze znaczną większością chłopców, klasa B same dziewczęta. Było nas dużo, ponad 60 osób. Następnym problemem był wybór instrumentu muzycznego do nauki gry. Okazało się, że mam... plecy prawie tragarza i pierś marynarza. Wybór był oczywisty. Wybrałem akordeon. Do skrzypiec się nie nadawałem. Nosiłem go dwa razy tygodniowo z jednego końca Pułtuska na drugi. Szkoła była warta tego. Rodzice zafundowali mi duży 120- basowy czarny instrument. Dobrze, że używany. I tak nawet załapałem się do orkiestry akordeonistów. Występowałem na uroczystościach, maszerowałem na pochodach. Nosiłem go i grałem trzeci, czwarty akordeon w zależności od utworu. Społeczność uczniowska klas pierwszych pochodziła ze wszystkich sąsiednich powiatów, a nawet z Warszawy. Atrakcyjność miasta Pułtuska, popularność i atrakcyjność szkoły przyciągały w większości uczniów szkół wiejskich. Zawód nauczyciela w tamtych czasach był wyjątkowo atrakcyjny.
Wychowawcą klasy został Stefan Gadomski historyk. Był to wspaniały, wymagający nauczyciel. W kontaktach na ogół był małomówny, ale bardzo konkretny. Bacznie obserwował, często się delikatnie, kącikiem ust lewej strony, uśmiechał. Jeżeli mówił to krótko, ale za to bardzo dosadnie, jak miał humor, to pojawiał się często dowcip. Jako nauczyciel historii oraz nauki o Polsce i świecie współczesnym stawiał wysokie wymagania. Jego lekcje były ciekawe. Konsekwentnie pilnował zdobywania wiedzy. Miał wielką zaletę - nie pozwalał interpretować historii. Dla niego liczyły się daty, fakty, opisy. Interpretację kazał pozostawić dorosłości. Na ogół z każdym nauczycielem, którzy uczyli mój rocznik, wiążą się różne ciekawostki. Pani Zofia Błażewicz miała swoje przyzwyczajenia, które powodowały początkowo strach, a później śmiech. W drodze do szkoły, gdy spotkała ucznia, przywoływała go, wręczyła torbę z zeszytami do niesienia i sprawdzała poziom jego wiedzy z ostatnich lekcji. Po takiej akcji nie pytała przez jakiś czas. Duży wpływ na nasze postawy mieli nauczyciele wychowania fizycznego. Jan Jundziłł, później Jan Konieczny wskazali nam, jak wszechstronnie należy patrzeć na sport. Każdą dziedzinę sportową wg nich można było przekuć na radość i satysfakcję. Każdemu z nas wskazywali dyscyplinę lekkoatletyczną, którą mogliśmy uprawiać z sukcesem. Mnie zainteresowały biegi średnie od 400 do 1500m, biegałem też sporadycznie 3000m. Z sukcesami walczyliśmy na szczeblu powiatu w piłkę ręczną i koszykową. Wielką satysfakcją dla nas i całej społeczności uczniowskiej były mecze towarzyskie z elewami Wojskowej Szkoły Oficerskiej w Zegrzu. Przyjeżdżali goście, dziewczęta się stroiły, chłopcy trenowali. Elewi byli starsi, mimo to udawało się nam czasami wygrać. Oj, wielu z licealistów reprezentowało miasto i powiat w zawodach wojewódzkich.
Współpraca z WSO w Zegrzu dała taki efekt, że 11-u z nas złożyło dokumenty na studia w wojsku. Ale wrócę do naszego LP. Otóż na końcu boiska, tuż nad kanałkiem, stała olbrzymia szopa, w niej były kajaki i cały sprzęt do turystyki wodnej. Udało mi się uczestniczyć w dwóch kilkugodzinnych spływach. Kanałkiem w górę do Narwi i powrót rzeką i drugą stroną kanału. To było fajne. Niestety, ze względu na brak opiekuna i konserwatora sprzętu, wszystko przekazano innej instytucji. Sport w naszym uczniowskim życiu... Tuż po ukończeniu 4-ej klasy zorganizowano nam obóz sportowy - dla chłopców wszystkich liceów pedagogicznych z województwa. Pogoda tego lata była piękna, więc największą frajdą było częste korzystanie z kąpieli w rzece. Profesor Jan Gos biolog organizował nam obozy rowerowe. Śniadania i kolacje sami przyrządzaliśmy, obiady jedliśmy po trasie, noclegi były w szkołach, spało się na materacu w klasie. Odbywaliśmy obozy harcerskie koedukacyjne w lesie, były zimowiska w górach, działo się, działo. Szkoła też wyjątkowo dbała o naszą edukację pozalekcyjną i pozaszkolną. Uczestniczyliśmy, jako obserwatorzy, w sądowych sprawach cywilnych i karnych. Zorganizowano dla nas, przy współpracy MO, kurs na prawo jazdy. Raz w miesiącu zapraszano na występy artystów z Filharmonii Narodowej z W- wy. Nie da się wszystkiego wspominać za jednym razem. Nie ten wiek...




