Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 czerwca 2025 17:50

W NIEDZIELĘ NA TARGOWICY

Zakupy na świeżym powietrzu? Owszem. W Pułtusku można ich dokonać codziennie na ryneczku przy poniemieckich blokach, we wtorki i piątki na rynku oraz w świętą niedzielę - te na targowisku na Grabówcu, gdzie duży plac handlowy i olbrzymi tłum, no, ciżba. Przynajmniej tak było w kilka poprzednich niedziel. No więc targ! I chociaż nie gra tu muzyka, nie chodzą szczudlarze, nie wabią kuglarze, to przyciąga.
W NIEDZIELĘ NA TARGOWICY
targ1
Dziś już nikt nie przyjeżdża na targ furmanką i nie słychać rżenia koni, za to widać sznur samochodów, jeden za drugim, przy szosie na Wyszków i na polnym parkingu w pobliżu prywatnych posesji – po drugiej stronie targowicy.

Mimo że tłumy, zgiełku nie ma. Ludzie gonią, na dłużej zatrzymują się przy straganach, robią zakupy i do kolejnego stoiska. Na rozmowy nikt nie ma czasu, a może i ochoty. Tu ważne jest, żeby szybko sprzedać i ważne jest, żeby szybko kupić. Współczesne targi nie są okazją do rozmów, wymiany doświadczeń, nie spajają lokalnej wspólnoty, jak to dawniej, nawet w średniowieczu, bywało. Ale tu ciekawostka dla mnie samej – nikogo, ale to zupełnie nikogo, ani z bliskich, ani z dalszych znajomych nie spotkałam. Same obce twarze. I mnóstwo młodych ludzi, niekiedy z dziećmi, a tu dopiero ranek, dziewiąta.

I te tłumy. Wiadomo, wiosna, czas porządków w obejściu, więc potrzebne szczotki i miotły, gumowe węże. Panie odświeżają swoją garderobę i dodatki (są nawet "markowe" torebki), bieliznę. Ogródkowicze kopią ziemię, sadzą i sieją, więc w cenie są narzędzia ogrodnicze, wszelkie sadzonki i nasiona. Wiosna to też czas na zakomponowanie ogródków przydomowych, więc poszukujemy gadżetów ogrodowych: krasnali, donic, wodotrysków... No a jeść trzeba codziennie, więc wyprawiamy się po mięso i wędliny (a wszystkie, jak głoszą napisy, wiejskie i tradycyjne), po ciasta, ryby, owoce i warzywa. Trzeba też karmić psy i koty, więc na liście zakupów mamy wędzone kości schabowe, suszone kurze nóżki, świńskie uszy, ogonki... Trochę to makabryczny obrazek, ale ... ciekawy. No, czas na wszystko, czyli nowe życie, bo - jako się rzekło - wiosna.

Tegoroczna wiosna jest jakaś niewesoła. Sprzedawcy nerwowi. – Tego pani nie fotografuje! – Co pani mi tu fotografuje? – A po co pani te zdjęcia? I mars na twarzy. Nie wchodzę w dyskusję, chociaż mogłabym być uszczypliwa. Nie, to nie. Rozmawiamy z hodowcami królików, rozmowy są ciekawe (to jedyne żywe stworzenia na targu jak ozdobne ryby, bo zakaz handlu ptactwem), gadamy z wystawcami kwiatów (tych moc – tańszych niż w MIEŚCIE, w dobrej kondycji, ale nie ma jeszcze warszawianek, po mojemu motylków, które pamiętam z ogródków na Kościuszki). Dobrze się rozmawia z handlującymi warzywami i owocami, pikantnymi sałatkami z kapusty i ostrej papryczki, chrzanem babuni, kiszonymi ogórkami i kiszoną kapustą.

Dłużej zatrzymuję się przy stole, na którym COŚ na myszy. Chcę sfotografować ten specyfik, właściwie jedynie napis LEP NA MYSZY, ale pani się nie zgadza, mówi, że napis wyszedł jej brzydki. Gorycz rozmowy o lepie na gryzonie słodzi mi zgoda mężczyzny ze stoiska warzywnego na zdjęcie. Jak się potem okaże – niezłe zdjęcie.

Taką mamy teorię na NIE dla fotografowania: jak kto nie ma co do ukrycia, to otwarty na zdjęcie.

Sporo zabawy mamy przy dużym stoisku z zabawkami dla dzieci. Głośno tu, bo zabawki wydają najróżniejsze dźwięki, kiwają się, podskakują, strzelają, rytmicznie podrygują, kręcą się w kółko i drżą. Leżą i stoją. Wiele kolorów i moc kiczu. Ale to się podoba! Bardziej niż galeria krasnali i bardziej niż przedmioty do ogrodów lub na cmentarz – dekoracyjne misy na kwiaty i wymyślne donice, figury kobiece i zwierząt. Ciężkie, wiatr nie przewróci.

Z zaciekawieniem przyglądamy się tytułom tanich książek (spory wybór i tylko jedna zainteresowana, ale ze spokojnym psiakiem na rękach), niedaleko których OKULARY DO CZYTANIA, przystajemy przy stoisku z przyprawami i estetycznymi wyrobami hand - made z drewna – to półki, donice, pudła, beczułki, karmniki.

Uśmiech budzi stragan z dziesiątkami męskich majtasów, bokserek – rwą oczy, bo bajecznie kolorowe i w najróżniejsze wzory. Prześmieszne.

Przed opuszczeniem targowicy długo się zastanawiam, czego tu nie ma. I odpowiedź – chyba starych przedmiotów, czy tak zwanych antyków ze strychu. A może ich tylko nie widziałam? No i jasne, ptactwa nie ma – kur, gęsi, kaczek, a przede wszystkim gołębi, niekiedy bardzo ozdobnych. Z właścicielami gołębi to sobie można pogadać!

Dopiero wychodząc z targu, już przy przejściu na drugą stronę jezdni, dostrzegamy samochód dostawczy z RYBAMI PROSTO Z KUTRA. Znamy je z poprzednich bytności na targu. Nie chce nam się wracać, mąż narzeka, że kosz ciężki, że obie ręce zajęte, więc pozostaje myśl, że w następną niedzielę przyjedziemy NA RYBY.

PS RYBY PROSTO Z KUTRA okazały się niewypałem, mały wybór, ryby wędzone wysuszone, ryby surowe niezbyt przyciągały oczy. Na stoiskach z warzywami i owocami trochę rozczarowania – nie wszystkie pierwszej świeżości, np. pieczarki, koper, winogrona (chociaż te tanie). Zatrzęsienie najróżniejszych kwiatów, drzewek i krzewów. Dostawca waz, amfor, postaci ludzkich i zwierzęcych, muszli, chodaków-doniczek, ślimaków - do ogrodów, na tarasy i na cmentarz - przybył z jeszcze większym asortymentem niż poprzednio. I nowość – był harmonista, rżnął, że aż miło. Na wszelki wypadek pod małą parasolką. Bo jeszcze moment i lunął deszcz.

Grażyna Maria Dzierżanowska






 

Podziel się
Oceń