Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 czerwca 2025 21:16

Jest się czego bać

O tym, jak sami trujemy się rtęcią
Jest się czego bać
rtec1

Większość z nas regularnie robi zakupy w tak zwanych hipermarketach. W sklepach wielkopowierzchniowych kupujemy artykuły spożywcze, domową chemię, w sklepach budowlanych i elektromarketach materiały do remontów, wykańczania i ostatecznego wyposażenia wnętrz. Większość tych dużych sklepów udostępnia swoim klientom specjalne pojemniki, do których należy wrzucać segregowane odpady – przedmioty, których nie wolno wrzucać do odpadów komunalnych
 Zasada jest prosta – skoro możemy w takich sklepach kupować baterie, świetlówki, drobny sprzęt elektroniczny itp. – to sprzedawcy zapewniają możliwość właściwego pozbycia się przedmiotów już zużytych czy uszkodzonych. System wydaje się racjonalny i coraz lepiej działa. Jednak, jak to w powiedzeniu: diabeł tkwi w szczegółach. W wypadku problemu, który chcemy dziś poruszyć, jest się czego bać – mowa o zużytych świetlówkach i żarówkach energooszczędnych. Szklane świetlówki, długie i krótkie, oraz żarówki ze zwiniętych, spiralnych szklanych rurek – wszystkie zawierają rtęć. To właśnie ze względu na tę wyjątkowo toksyczną zawartość konieczne jest selektywne zbieranie świetlówek i poddawanie ich bezpiecznej utylizacji. Dlatego w sklepach ustawione są pojemniki do zbiórki tych wszystkich odpadów. Pojemniki mają jaskrawe kolory, aby łatwo je było dostrzec. Są wyraźnie opisane i oznaczone obrazkami - piktogramami dla tych, którym czytanie opisów ze zrozumieniem nie przychodzi z łatwością.... Co w tym systemie działa niewłaściwie? Ano prawda jest taka: pomimo wszystko TRUJEMY SIĘ RTĘCIĄ!

Powiedzmy to sobie otwarcie: na pierwszym miejscu listy przyczyn jest nasza społeczna beztroska i bezmyślność. Wystarczy przy najbliższej okazji zerknąć w tym lub innym markecie na pojemniki do zbiórki baterii, małego agd i świetlówek. Mimo oznaczeń, wielu klientów traktuje te kosze jak zwykłe śmietniki: wrzucają tam wszystko "jak leci", wszelkie śmieci, których się pozbywamy wychodząc ze sklepu. Widziałem wielokrotnie, jak klienci wrzucali puste szklane butelki do pojemników przeznaczonych na zużyte świetlówki. I słyszałem trzask tłuczonego szkła: rozpadały się szklane spirale energooszczędnych żarówek i pękały szklane rury świetlówek... Zresztą samo wrzucanie świetlówek do wysokich pojemników często oznacza ich potłuczenie. A to oznacza, że zawarta w każdej świetlówce rtęć zostaje uwolniona – i zaczyna parować. Paradoks rtęci jako trucizny polega na tym, że w postaci metalicznej nie jest wprost trująca – za to związki rtęci oraz jej opary należą do bardzo silnych trucizn. A zatrucia tym metalem mają z reguły charakter nieodwracalny. Co się dzieje, kiedy wdychamy powietrze z oparami rtęci? Poprzez nasze płuca z łatwością opary dostają się do krwi. W efekcie powstaje związek chemiczny: dimetylortęć.

Czy znacie listę pięciu najbardziej trujących substancji na świecie? Najbardziej trujące to takie trucizny, które nieodwracalnie zabijają po przyjęciu nawet mikroskopijnych dawek. Przedstawiamy tę groźną listę: jad kiełbasiany (toksyna botulinowa), jady węży, arszenik, polon-210 oraz dimetylortęć! Przyjmuje się, że dawką śmiertelną dla człowieka jest 0,05 mililitra dimetylortęci – to w przybliżeniu połowa jednej małej kropelki. Dla porównania: dawka śmiertelna cyjanku potasu dla człowieka to około 300 miligramów. Zatrucie rtęcią powoduje utratę koordynacji ruchów, efekty halucynacyjne oraz utratę pamięci. Efekty zatrucia są bardzo odsunięte w czasie od chwili wniknięcia trucizny do organizmu, powoli ujawniają się dopiero po miesiącach od wchłonięcia dawki śmiertelnej. Nie jest znane żadne antidotum na tę truciznę.

Drogę rtęci z rozbitych świetlówek, poprzez parowanie i nasze płuca już znamy. A ile tego groźnego metalu jest w każdej rozbitej świetlówce? Obowiązujące obecnie normy nie dopuszczają ilości większej niż 5 miligramów, przy czym jest to ilość rtęci, która może skazić nawet 500 litrów wody. Należy jednak podkreślić, że do pojemników na zużyte świetlówki stale trafiają egzemplarze z minionych lat, w których zabójczego metalu jest nawet do 15 mg!

Pojemniki stoją w sklepach, rtęć z rozbitych świetlówek paruje powoli. Opary krążą w systemach wentylacyjnych marketów, wdychamy je podczas zakupów każdego dnia. Możemy być pewni, że pracownicy, którzy spędzają setki godzin miesięcznie, pracując w kasach (za którymi stoją nieszczęsne kosze ze świetlówkami) mają zdecydowanie podwyższone stężenie rtęci w organizmach. Kosze do zbierania świetlówek oczywiście mogłyby stać przed wejściem do marketu, ale wtedy, mimo wyraźnych oznaczeń, zostałyby przez klientów błyskawicznie wypełnione wszelkimi innymi śmieciami. A to oznaczałoby, że pracownicy sklepu musieliby dodatkowo segregować te odpady, usuwając komunalne śmieci z pojemników na świetlówki –wdychając przy tym ogromne ilości par rtęci. Problem wydaje się trudny, jednak wymaga bezwzględnego rozwiązania. W przypadku świetlówek najprostsze wydaje się udostępnianie pojemników na prośbę: kosz na świetlówki byłby odgrodzony, a pracownik sklepu, na prośbę osoby chcącej pozbyć się zużytych świetlówek, udostępni pojemnik i dopilnuje, aby świetlówki delikatnie, bez uszkadzania przełożyć do kosza. Ważne, aby system odbioru groźnych odpadów działał sprawnie i był przyjazny – bo w przeciwnym wypadku większość świetlówek powędruje do zmieszanych odpadów komunalnych w przydomowych śmietnikach.

Załączone zdjęcie zrobiliśmy w jednym z pułtuskich dyskontów. Pojemnik ze świetlówkami (przeznaczony na zużyte baterie!) stał dwa metry od kasy. Zilustrowana sytuacja w żadnym razie nie jest odosobniona – identyczne obrazy można oglądać w prawie każdym dużym sklepie i nasz Pułtusk w tym zakresie niczym się nie wyróżnia. Jak na wstępie: jest się czego bać.

Podziel się
Oceń