Po naszej jesiennej publikacji, w której jasno wyłożyliśmy, gdzie popełniono błędy, wskazując jakie warunki prawne zostały naruszone bądź zlekceważone, jak zwykle zapanowało urzędnicze milczenie. Mijały tygodnie a inwestor, czyli Urząd Miasta milczał, udając, że nie czyta gazet. To milczenie urzędów po naszych publikacjach stanowi poważny problem, bowiem zgodnie z art. 6 ustawy prawo prasowe, zarówno urzędy państwowe jak i samorządowe "...są obowiązane do udzielenia odpowiedzi na przekazaną im krytykę prasową bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w ciągu miesiąca." Tu pozwolę sobie na oczywiste pytanie: Panie Burmistrzu, czy nie ma pan poczucia, że w podległym panu Urzędzie nie wykonuje się w tym zakresie ustawowego obowiązku? Czekaliśmy długo, nie doczekaliśmy się. Napisaliśmy więc pisma do przewodniczącego Rady Miasta i do burmistrza. No i dowiedzieliśmy się, że stała organizacja ruchu jest właściwie taka trochę tymczasowa i na próbę, że zdecydowano się na wprowadzenie jednokierunkowego ruchu i czas pokaże, jak się takie rozwiązanie sprawdzi. Ile to kosztowało? Przygotowanie projektu, pełnego błędów i w znaczącej mierze niezgodnego z obowiązującymi warunkami prawnymi, kosztowało prawie 15 tysięcy zł. Zakup i montaż znaków – prawie 90 tysięcy. Bagatela – w sumie ponad 100 tysięcy z publicznych środków, "na próbę"... I jakie mamy efekty?
Mieszkańcy od dawna narzekali, że znaków było za dużo, panował chaos, wszyscy poruszali się po Rynku "na pamięć". Niektóre znaki "z kosmosu" w ogóle nie występowały w polskim porządku prawnym (a najwięcej tych dziwolągów przez lata stało najbliżej Komendy Policji....). Tygodnik opisywał te absurdy kilka razy – nowa organizacja miała uzdrowić sytuację. Jak uzdrowiła, sami teraz widzimy.....
Panie burmistrzu, jestem przekonany, że zarówno pan, jak i urzędnicy robiący dla pana "prasówkę" śledzą miejskie fora dyskusyjne na portalach społecznościowych w internecie. Naprawdę nie widzi pan wklejanych zdjęć, gdzie mieszkańcy dyskutują, wymieniają się spostrzeżeniami, a ostatecznie naśmiewają się z efektów inwestycji, która pochłonęła ponad 100 tys. zł? Znaków miało być mniej – a jest znacznie więcej. Należy oczywiście policzyć na plus to, że oznakowanie zamontowano na stylowych słupkach, wpisujących się w zabytkowy charakter rynku. Jednak to, co na tych słupkach zamontowano, nadal budzi niezrozumienie i pusty śmiech.
Obszedłem rynek robiąc kolejne zdjęcia i w pełni rozumiem opinie wyrażane przez mieszkańców na miejskich forach. Trochę przykładów? Bardzo proszę: wyjeżdżam ze Świętojańskiej na Rynek, oczywiście skręcam w prawo – jaki widzę znak? Ano właśnie, widzę latarnię, za nią nowe drzewo i za tym wszystkim przyczajony w ukryciu znak zakazu zatrzymywania. Widać? Niestety nie widać... Kawałek dalej w stronę zamku podobny znak zakazu, ustawiony na wysokości muzeum, zasłonięty przez latarnię całkowicie. Nie widać nic. Podobnie od wylotu ulicy Rybitew do rynku – słupek znaku ustawiony kilkadziesiąt centymetrów za latarnią – z perspektywy pojazdu nadjeżdżającego od strony zamku znak zakazu postoju jest niemal niewidoczny. Oglądałem ten znak po zmroku, w czasie padającego deszczu: widać jedynie rozświetlony klosz latarni i jeden wielki odblask w miejscu, gdzie jest tarcza znaku. Jak się później tłumaczyć przed policją? Że nie było widać? Wyobraźmy sobie, że funkcjonariusze kontrolują pojazd, który zaparkował przez Żabką po prawej stronie. Jeśli przekroczył limit czasu na postój, to mandat? A... to akurat zależy od tego, z której strony przyjechał.... Jeśli wzdłuż rynku od zamku, to być może powinien zauważyć schowany za latarnią znak. Jeśli jednak nadjechał od Świętojańskiej, przeciął rynek i skręcił w lewo – to chyba nie powinien dostać mandatu, bo za tym skrzyżowaniem znaku zakazu już nie powtórzono! Na tym przejeździe przez środek rynku, na przedłużeniu Świętojańskiej mamy wyjątkowo niezrozumiałą sytuację: jeśli wjedziecie na środek rynku od Świętojańskiej, to znajdziecie się w "strefie ruchu" zgodnie z informacjami podanymi na znakach. Jeśli jednak ktoś wjeżdża na tę drogę od strony lodziarni, to nie zauważy żadnych znaków "strefa ruchu" bo ... ich nie ma. Jakie to może mieć formalne znaczenie? W strefie ruchu (zaprowadzonej na drodze wewnętrznej) panują warunki prawne jak na drodze publicznej i obowiązują przepisy kodeksu drogowego. Kierowców na tym odcinku pułtuskiego rynku obowiązują, albo nie obowiązują – to zależy, z której nadjechali strony....
Z tym nadjeżdżaniem bywa dużo zabawniej – spacerując po rynku stałem się mimowolnym świadkiem następującej sceny: rynkiem od strony sądów nadjechał samochód, który postanowił z fasonem skręcić w lewo pod Urząd, po czym przejechał na jedno z wolnych miejsc parkingowych. Może nie zwróciłbym na to uwagi, ale kierowca został "obtrąbiony" przez strażników miejskich, których auto było akurat zaparkowane przed głównym wejściem do Urzędu. Czemu strażnicy trąbili? Bo nie wolno skręcać z tej strony pod Urząd. A skąd wiadomo że nie wolno skręcać? Ano właśnie.... Kierowca nadjeżdżający od strony zamku nie widzi znaku zakazu skrętu w lewo – bo takiego znaku nie postawiono! Jeśli zatem zdecyduje się na skręt, być może powinien zobaczyć znak B2 "zakaz wjazdu" - tyle tylko, że ten znak ustawiono daleko od krawędzi jezdni. Znak jest oddzielony od jezdni jednym miejscem parkingowym, stoi ponad 3 metry od krawężnika wytyczającego jezdnię przed Urzędem. Powinien stać nie dalej jak 50 cm od tego krawężnika. Kierowcy nie zwracają uwagi na znak ustawiony gdzieś w głębi parkingu, za parkującym autem. To kolejny rażący błąd – odległość ustawienia znaków od krawędzi jezdni jest jasno określona w przepisach ....tylko ktoś musiałby do nich sięgnąć, kiedy instalowano te wszystkie znaki. Jeszcze ważniejsze jest to, żeby znali te przepisy urzędnicy, którzy dokonali odbioru prac. Panie burmistrzu – już nie raz odwołujemy się w naszych tekstach do rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 3 lipca 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach (D.U.RP załącznik do nru 220, poz. 2181 z dnia 23 grudnia 2003 r.) Z informacji, które przesłał pan do redakcji Tygodnika Pułtuskiego wynika, że odbioru prac dokonał kierownik Wydziału Inwestycji oraz drugi urzędnik, co do którego nie podał pan jego stanowiska ani zakresu kompetencji. Jeśli zadamy Panu pytanie, jakie przygotowanie zawodowe, wiedzę i doświadczenie mają wskazani przez pana urzędnicy dokonujący odbioru "nowej organizacji ruchu na Rynku", to zapewne odpowie pan, że kluczowa dla inwestora jest pisemna deklaracja projektanta, który zapewnił, że posiada odpowiednią wiedzę, wykształcenie, kompetencje i praktykę.
Jakie są skutki takiego podejścia – sam pan widzi. Nie wystarczy mieć prawa jazdy, żeby decydować w sprawach złożonych systemów organizacji ruchu. Jak mawiają: "diabeł tkwi w szczegółach", a to sławetne rozporządzenie w sprawie znaków i sygnałów ma dokładnie 444 strony pełne szczegółów.
Często jest tak, że wykonawcy prac miewają dość beztroskie podejście do rzetelności i jakości tego, co robią. Dlatego tak ważne jest, aby urzędnicy, którzy odbierają prace, rozumieli, pod czym się podpisali uznając je za poprawne. Dziś mieszkańcy obśmiewają w internecie gąszcz znaków komentując, że chyba montowano je po pijaku, a odbierano w ciemności. Lista błędów jest dużo dłuższa, tu opisujemy jedynie ich część.
Panie burmistrzu – chcemy wierzyć, że nie będziemy musieli po tym artykule dodatkowymi pismami dopraszać się o odpowiedź i stanowisko Urzędu Miasta w opisanych sprawach. Rozumiemy, że urzędnicy będą wykonywać ustawowy obowiązek przewidziany prawem prasowym. Przy okazji bardzo prosimy o podanie definicji "pojazdu związanego z handlem" oraz wskazania prawnego źródła tej definicji. Jesteśmy pewni, że ta informacja okaże się ogromnie przydatna dla funkcjonariuszy, którzy będą dysponowali "odholowanie na koszt właściciela" oraz dla sądu, jeśli właściciel takiego usuniętego pojazdu nie przyjmie mandatu i upomni się o pieniądze wydane na odzyskanie swojego auta z depozytowego parkingu.
Na zakończenie możemy jednak przyznać, że jakieś niewielkie "drobne kroczki" w dobrym kierunku wykonano: po kilku miesiącach od naszej październikowej publikacji, usunięto większość znaków B36 "zakaz zatrzymywania" ustawionych niezgodnie z prawnymi przesłankami. Nawet nie próbujemy dopytywać, ile kosztowała ta operacja... Zakaz zatrzymywania zastąpiono zakazem postoju limitowanym do 30 minut. W rozmowie z rzeczniczką naszej policji potwierdziliśmy, że funkcjonariusze będą konsekwentnie weryfikować stosowanie się kierowców do tego zakazu, opierając się na miejskim monitoringu – zatem: uwaga, pilnujmy czasu postoju!
