Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 16 czerwca 2025 20:56
Reklama Wieliszewskie Wianki 2025

Mój mąż jest najlepszy pod słońcem

Z Krzysztofem Rudziem, pułtuszczaninem, który wraz z żoną spędził osiem miesięcy w podróży motocyklowej po Argentynie rozmawia Grażyna Maria Dzierżanowska
Mój mąż jest najlepszy pod słońcem
rudz
Jakże się cieszę, że mój uczeń zawitał w progi LELEWELA w swoim rodzinnym mieście! Ale czy dobrze słyszę, "że powroty do Pułtuska są stresujące?"

Tak mi przyszło do głowy... Odczuwam teraz taki mały stres związany z tym, że mogę spotkać osoby, które znałem wcześniej. Zresztą od wyjazdu mojego minęło kilkadziesiąt lat właściwie...

Gdzie teraz jesteś, Krzysiu?

Mieszkamy pod Gdynią, na Pomorzu, tam jest moje centrum życiowe.

Długo tam zagrzejecie miejsce?

Staramy się jak najczęściej wyjeżdżać, ale warunki ekonomiczne nie pozwalają na to, żeby zawsze podróżować. Pracujemy więc tam i jak tylko jest szansa wyjechać, to wyrywamy.

Gdzie byliście ostatnio?

Osiem miesięcy w Ameryce Południowej! W 2013 byliśmy w Azji – 10 tygodni, objechaliśmy Laos, Wietnam, Kambodżę, Tajlandię i Singapur. Wcześniej jeszcze w kilku miejscach ciekawych i mniej ciekawych, każda kolejna podroż jest coraz dłuższa, ciekawe co będzie po ośmiomiesięcznej podróży do Ameryki Południowej. Może plan będzie jeszcze rozleglejszy?

A jak to się wszystko zaczęło? Czy już w Pułtusku miałeś – powiem żyłę, bo przecież nie żyłkę, do podróżowania?

Sam wyjazd z Pułtuska był takim początkiem, chociaż to był malutki kroczek i z długą przerwą. Potem się okazało, że życie przywiązało mnie do niektórych miejsc, ale cały czas były w mojej głowie książki podróżnicze... Nawet tu do biblioteki przychodziłem wypożyczać książki.

Pierwsze książki?

Książki autorów będących idolami dla chłopców. A te podróże, one ewaluowały, były coraz dłuższe, z podtekstami, ostatnio przewija się w nich wątek emigracji polskiej, związany z Gdynią, z której emigracja polska międzywojenna wyjeżdżała do Ameryki Południowej. Taki mieliśmy pomysł, żeby tam wyjechać i poszukać pasażerów konkretnego statku - MS Chrobry - który w `39 wypłynął wraz z Gombrowiczem do Argentyny, do Buenos Aires. Gombrowiczem się nie zajmowaliśmy, ale na tym statku płynęło kilkaset osób. Doszliśmy do listy pasażerów w Archiwum Narodowym w Gdańsku i przez półtora roku przygotowań znaleźliśmy takie przyczółki emigranckie. Już na miejscu, w Paragwaju, odnaleźliśmy polskie cmentarze z nazwiskami z tej listy oraz potomków żyjących byłych emigrantów.

To wy nie tylko obieżyświaty...

Poprzednie eskapady nie miały takich podtekstów, ostatnia zaś miała taką intelektualną przygodę. Coś takiego, co zostawiło w nas dodatkowy ślad. Wtedy jeszcze nie myśleliśmy o książce, pomysł pojawił się później. Miesięczny rejs przez Atlantyku trochę ukierunkował nasze działania...

A te książki czytane w dzieciństwie, one się przydały gdzieś tam na bezdrożach?

Pewnie tak, gdzieś podprogowo człowiekowi zostaje to, co wyczytał. Trudno mi coś przytoczyć, ale takie survivalowe jakby czynności – choćby rozpalanie ogniska - zostawiły ślad w umyśle. Takie ślady pozwoliły sprawniej poradzić sobie na miejscu.

Kiedy moja córka i zięć wyjeżdżali w świat motocyklem, ja przez kilka tygodni byłam na Zdrowaś Maria. Ciekawa jestem, jak twoja mama, zresztą moja szkolna koleżanka, przeżywała wasz wyjazd.

Moja mama pewnie też tak miała, ale przecież rodzice nie mogą mi zabronić wyjazdów i nie chcą. Ja mam swoje życie... Wróciliśmy cało i to było najważniejsze, zresztą bardzo pilnujemy się. Ja jestem zapobiegliwy, mimo że pomysł wyjazdu motocyklami do Argentyny mógł się wydawać chaotyczny, to każdy dzień mieliśmy etapami zaplanowany, był czas na spontan i na poznawanie ludzi...

Ciekawie mi wszystko opowiadasz, pięknym językiem...

Dziękuję bardzo.

W książce "Pod niebem Patagonii" też są zapewne takie barwne opisy.

Mam nadzieję, mama mówiła, że czyta się ją szybko i składnie, jednym tchem. Tam ścierają się dwa style – książka ma dwóch autorów, mój styl i mojej żony Wiesławy Izabeli. Ścieraliśmy się w pewnych sytuacjach i opisach różnych zdarzeń i z tego wynikł mix, który mam nadzieję będzie z różnych stron i z różnych punktów widzenia pokazywał tę rzeczywistość, którą przeżywaliśmy.

Mówisz, że jesteś ostrożny, ale te zagrożenia mogły przecież wyniknąć i od ludzi, i ze strony przyrody.

Argentyna jest 9 razy większa od Polski, a mamy tyle samo ludności. Są ogromne, puste przestrzenie, pustynne, i właściwie ciągły survival – radzenie sobie bez wody, bez jedzenia, bez wygód. Ale nie było niebezpieczeństw, choroby, owszem, motocykle nie sprzyjają zdrowiu. Były przeziębienia i dwie wizyty w ośrodkach zdrowia, poznawanie, jak działa tamtejsza służba zdrowia.

A ludzie? Przyjaźni?

Bardzo przyjaźni, 250 dni byliśmy w podróży, ogólnie z rejsem, i ponad półtora miesiąca spędziliśmy u gościnnych ludzi. Zgarniali nas z motocyklami, z drogi, goszczono, przekazywano swoim przyjaciołom. Misjonarzy poznaliśmy, redemptorystów, franciszkanów, do tej pory mamy kontakt z księdzem, który był 20 lat w Argentynie i spotykamy się jak najczęściej można, na Pomorzu... Taka ciekawostka, w Gdyni jest kościół, którego wierna kopia stoi w północnej części Argentyny. Redemptorysta Jerzy Maniak budował go przez kilkadziesiąt lat własnym sumptem.

Wozicie ze sobą flagę narodową?

Flagi nie mieliśmy, ale nie kryliśmy polskości, na rękawach kombinezonów mieliśmy flagę biało-czerwoną. A w Argentynie Polacy są bardzo poważani i lubiani.

Z czego to wynika?

Myślę, że z naszej pracowitości. W Argentynie rozwijaliśmy prężną myśl techniczną. Polak Jan Szychowski zbudował jedną z większych fabryk yerba mate. Dużo przykładów pozytywnych... Mnie mile zaskoczyło, że jesteśmy postrzegani odwrotnie niż w Europie.

Krzysiu, podróżujesz z żoną, zresztą uroczą, żona to fajny kumpel w podróży?

W życiu bym się nie zamienił, dużo mam pytań na ten temat... Taka podroż wymaga bardzo dużego zrozumienia, pójścia na kompromisy, poczucia, że ktoś o ciebie dba, o tę drugą osobę. Więc nie mam takich myśli, że żona to złe towarzystwo. W długich, monotonnych podróżach tylko żona!

Może to głupie pytanie, ale czy ty z dala od kraju kierujesz myśli do... Pułtuska?

Technologia nam umożliwia komunikację bezprzewodową i udawało mi się połączyć z Pułtuskiem, żeby chwilę porozmawiać, dowiedzieć się, co słychać. Pułtusk... Wiadomo, zawsze jest sentyment. Tak, bywają dni w podróży, że człowiek do niego wraca.

A żona skąd pochodzi?

Z Gdyni.

A kto wpadł na pomysł, żeby przyjechać do Pułtuska z promocją książki?

Jesteśmy w takiej trasie objazdowej, zaczęliśmy od Katowic, potem Warszawa, Łódź, Pułtusk, jutro znowu Warszawa, potem Kraków. Pułtusk wkomponował się nam w całą trasę i w porozumieniu z panią dyrektor udało nam się ustalić to spotkanie.

Spotkanie, biblioteczna scena, wy jesteście jej aktorami.

Ciężar całej prelekcji spoczywa na mojej żonie, ja nie mam zbyt wielkiego udziału w spotkaniu. Ja się wolno rozkręcam, ciężko mi na starcie wejść w konwencję i od razu odpowiadać na pytania.

Kim jesteście z wykształcenia?

Teraz jestem kierowcą.

A żona?

(Krzysztof zaprasza panią Wiesławę Izabelę) Jestem mobilna, bardzo długo pracowałam w handlu, zarządzałam sprzedażą, potem byłam zaangażowana w sprawy zarządzania zasobami ludzkimi, w tej chwili pracuję w ekspedycji morskiej.

Jeszcze jedno pytanie: jak się podróżuje z mężem?

Mój mąż jest po prostu najlepszy pod słońcem, nie znam innego takiego człowieka, na którym można by było tak polegać, jest poukładany, odpowiedzialny, stara się kontrolować wszystko, dzięki temu unikamy problemów w podróży.

Kochani, bardzo wam dziękuję. No i nowych podróży życzę, znajomości, przeżyć. I tylko pozytywnych!

Podziel się
Oceń