Odbierałam telefon i słyszałam: "Grażynko, i co tam słychać? Co ludzie mówią?". Odpowiadałam: "Artur, przecież to ty jesteś radnym, jesteś w RATUSZU, ja tylko koło niego". Ale zawsze jakiś tam polityczny, lokalny temat podejmowaliśmy.
Najwięcej gadaliśmy o życiu w ogóle. Gadaliśmy, jeżdżąc samochodem Artura. Mówił: "Zawiozę cię do ludzi, których bliscy przechowywali Żydów". Do Żydów zamieszkujących nasze miasto i powiat miał głęboki sentyment. Albo mówił: "Pojedziemy w miejsce, gdzie stoi krzyż. Opowiem ci historię z nim związaną". Albo "Umówiłem się z moją uczennicą, opowie ci o swoim sukcesie w konkursie muzycznym".
Ileż ON odkrył talentów muzyczno-pieśniarskich, ile uczennic doprowadził do sukcesów festiwalowych...
Albo mówił: "Opowiem ci o swojej kolekcji okaryn". I opowiadał, a muzyczną wiedzę miał ogromną. Albo "Jadę do Myszyńca z zespołem z WSH, pojedziesz z nami?".
Ileż to razy umawialiśmy się – w terenie, u ludzi, którzy nas gościli, w mieszkaniu Artura na Żwirki i Wigury... Ileż wywiadów z nim przeprowadziłam. Nie zliczę. Zawsze je chwalił. Słyszałam: "Dziękuję, pięknie to zrobiłaś, Grażynko". A mówił niespiesznie, spokojnie, często robił przerwy, zastanawiał się nad słowem. Tak... zawieszał się w mowie, wzdychał i mówił: "No tak, Grażynko, no tak". Jego spokój trochę mnie zadziwiał, nieraz drażnił. Chociaż, jak mi mówiono, gniew nie był mu obcy.
Znaliśmy się od dawna, jeszcze ze szkoły społecznej, w której oboje uczyliśmy. Ale nigdy nie był wścibski, nie pytał o mojego męża, o córkę... Nawet kiedy podwoził mnie do bramy, nie był ciekawy, jak mi się mieszka w nowym domu...
Ale o sobie mi opowiadał. O kobiecie, którą poznał, o jej dobroci i szlachetności, o skromności... To ta pani, która została jego drugą żoną. Poznał ją ze mną. O swoim tacie...
Umiał walczyć o sprawy swojej wiejskiej społeczności. Zapraszał mnie na sołeckie spotkania. Ileż nerwów zjadł w związku z płocochowskim śmieciowiskiem, ile się nadenerwował w sprawie przystanków autobusowych, rozjeżdżonych spowalniaczy na jezdni...
Był bardzo wrażliwy i przez tę wrażliwość jakby trochę zagubiony, nie umiał walczyć o swoje... W ostatnich wyborach samorządowych niemal do ostatniej chwili nie wiedział, czy znajdzie się na liście kandydatów Pułtuskiego Forum Samorządowego. To ja spytałam o to szefa FORUM, Łukasza Skarżyńskiego, przypadkiem spotkawszy go przed domem, kiedy wychodziłam z samochodu Artura. "Artur, jesteś!" – zawołałam z uciechą.
Nie pamiętam, żeby źle się o kimś wyrażał. Nieraz narzekał, że nie ma pracy, ale chętnie uczestniczył w kulturalnych spotkaniach – gdzie GO zaproszono, tam przychodził, z instrumentem.
Tuż po wyborach samorządowych, kiedy nie został radnym, pytałam Anetę, czy nie jest załamany psychicznie...
W mojej pamięci pozostanie jako akordeonista na przyjęciu u Anety, w zamku. Grał bez uśmiechu. Tak właściwie to nie znałam JEGO szerokiego uśmiechu, znałam raczej półuśmiech... Półuśmiech MU wystarczał.
Może teraz się śmieje, kto to wie...
Wspominała Grażyna M. Dzierżanowska
