Pan długo znał doktora Lucjana Kasztelana?
Znałem go od bardzo dawna. Jak długo jestem w Pułtusku, tak długo go znałem. Pracowaliśmy razem, w starym szpitalu. Potem przez szereg lat nie mieliśmy do czynienia ze sobą. W ostatnim okresie, zresztą wcale nie tak długim, on był ordynatorem na oddziale ginekologii... Od kwietnia tego roku zaczęliśmy się kontaktować coraz częściej, kiedy to ja -najpierw w roli prokurenta, a później już współwłaściciela szpitala i dyrektora zarządzającego - próbowałem poukładać pracę całego szpitala.
Jakim był lekarzem?
Był bez wątpienia świetnym lekarzem. Od kwietnia był praktycznie sam na oddziale, szpital był w stanie rozpadu, a dr Kasztelan był jedynym lekarzem etatowym, wspomaganym przez satelitarnych lekarzy. I już w kwietniu powiedział mi, że zasadnicze zadanie, jakie stoi przede mną to jest znalezienie mu lekarzy do pracy, bo jest zmęczony ciągłym byciem samemu. Zresztą oddział generował straty z tego powodu, dr nie był w stanie sam operować i robić wielu rzeczy. Wszystko funkcjonowało na ćwierć gwizdka. Było ciągłe ryzyko, że może się coś wydarzyć niedobrego. I wspólnie szukaliśmy lekarzy.
Ponadto dr prowadził własną praktykę.
Tak i był cenionym przez pacjentki. Był lekarzem wymagającym. I słusznie. Podsuwałem mu różne osoby, ale...
Co to znaczy WYMAGAJĄCYM?
Chciał mieć partnerów do pracy, których nie będzie musiał uczyć, chciał ludzi o określonym wykształceniu, takich, których mógłby zostawić sam na oddziale. Nie wchodziły w grę osoby bez specjalizacji i w pierwszym stopniu specjalizacji, a od kwietnia do sierpnia tylko takie nam się trafiały. Tak, szukaliśmy tych lekarzy i wysyłaliśmy ich do oceny doktora, przecież był ordynatorem i on tworzył zespół. Nie jest prosto znaleźć lekarza, o tym wie cała Polska. I już w tamtym okresie powiedział mi, że jemu nie zależy na tym, żeby być ordynatorem, zależało mu na tym, żeby ten oddział funkcjonował. Dawał do zrozumienia, że jest zmęczony. Że tylko dlatego przychodzi do pracy, że ma głębokie poczucie odpowiedzialności za oddział i nie chce, żeby on się ROZKRACZYŁ. Więc kiedy powiedział, że nie jest zainteresowany pełnieniem funkcji ordynatora, to troszeczkę poszerzyło możliwość szukania lekarza, bo można było szukać takiego, który potencjalnie mógłby zostać właśnie ordynatorem. Ale... W sierpniu wydarzyła się trudna sytuacja. Szpital przeszedł już wtedy pod Gajda Med... Doktor rankiem zadzwonił i powiedział, że się źle czuje, jest zmęczony i albo weźmie zwolnienie lekarskie, albo urlop. Miał pozbierać się przez dwa tygodnie i wrócić do pracy.
Trudny moment i dla doktora, i dla szpitala...
Bardzo. Pierwsza koncepcja była taka, że zamykamy oddział. I w tym czasie na wysokości zadania stanął dr Bogusławski, który nie jest już najmłodszym człowiekiem... Przyszedł i powiedział: "Niech doktor nie zamyka, póki będę mógł, będę koczował w szpitalu tyle, ile trzeba, i będę robił, co będzie konieczne. A doktor niech szuka zastępstw i lekarzy". No i na kolanach chodziłem w różne miejsca.
I trafił się dr Pietruski.
Jeśli chodzi o niego, a jest w tej chwili ordynatorem, to zachęcałem go do naszego szpitala od roku. Prosiłem, mówiłem, że jest fajny oddział, że można stworzyć fajny zespół. I ta sytuacja, która się rozwinęła w sierpniu z zasłabnięciem doktora, spowodowała, że już nie było mowy, żeby czekać dłużej. Wybłagałem więc doktora Pietruskiego, żeby z drugim lekarzem przyszedł do pomocy. Dr Kasztelan po dwóch tygodniach wrócił do pracy i słysząc, że przychodzi do nas dr Pietruski, bardzo się ucieszył. Powiedział, że jemu będzie bardzo dobrze być asystentem i być odciążonym od ciężkiej pracy. Wiem, że panowie przywitali się bardzo ciepło, znali się doskonale i mieli o sobie wzajemnie bardzo dobre zdanie. Pietruski zaproponował zaraz doktorowi zastępstwo i wydawało się, że zaczyna się przepiękny okres.
Ile trwał ów "przepiękny okres"?
Tydzień trwał. Od 14 września do 21. I znowu jest bardzo trudna sytuacja. A wydawało się, że wszystko pójdzie bardzo dobrze... Oddział był świetnie ustawiony. Dr Pietruski jest świetnym lekarzem i organizatorem, też ciepłym człowiekiem, nie stwarzającym żadnych sytuacji konfliktowych no i dr Kasztelan, ceniony i dobrze znany pułtuszczankom... Już w ubiegłym tygodniu było dużo więcej zabiegów i porodów. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ciekawe, że kiedy dr żył w dużym napięciu, to się trzymał, kiedy wydawało się, że może spuścić powietrze, że nie musi się kłaść spać z lękiem, że coś się stanie na oddziale, kiedy wszystko odbyło się za porozumieniem stron, bo nie stało się nic, czego on nie chciał, wydarzyło się, co się wydarzyło.
Ostatni obraz doktora w Pana pamięci?
Widzę go jako człowieka bardzo spokojnego, trochę zmęczonego. Cichego. Myślę, że w jego duszy musiało coś grać nie tak i to od dawna. Potrzebował pomocy, może o nią wołał, może coś zostało przegapione. Zdarzają się różne rzeczy w życiu... Dusza ludzka jest nieodgadniona. Są ludzie, którzy mają miliony powodów, żeby zrobić sobie krzywdę, a nie robią, a inni...
Pan ma ogrom spraw na swojej głowie... Pan jest silny psychicznie?
Jestem silny psychicznie, gdybym nie był silny, nie brałbym się za ten szpital. Owszem, jestem zmęczony i czasami jest mi przykro... To co robię, potrzebuje szczególnej troski i ochrony... Ale jestem twardym człowiekiem, lubię wyzwania i nie wymiękam, chociaż nie jestem ze stali. Też się zastanawiam, czy dam radę, wiele nocy nie śpię. Dziś bym nie pomyślał o kroku wbrew sobie, ale rozumiem ludzi w depresji, którzy tak cierpią, że chcą uciec od tego cierpienia.
",
SPOKOJNY ALE BARDZO ZMĘCZONY
Nie żyje dr Lucjan Kasztelan, znany i ceniony pułtuski ginekolog. Kiedy człowiek odchodzi nagle i z własnej woli, zawsze rodzi się pytanie: dlaczego. To pytanie retoryczne - nie ma na nie odpowiedzi, chociaż są spekulacje, które najczęściej nie mają odbicia w rzeczywistości. W takim wypadku zwykło się mówić, że zmarły zabrał tajemnicę do grobu. Na pytanie o to, jakim człowiekiem i lekarzem był dr Kasztelan, Grażynie Marii Dzierżanowskiej odpowiada dr Robert Gajda
- 30.09.2015 08:11