W 2018 roku na ślubnym kobiercu stanęło prawie 193 tysiące par. Rozwody? W tym samym czasie było ich ponad 65 tysięcy, więcej niż rok wcześnie, czyli w 2017.
Ewcia, literka R w miesiącu, w którym bierzemy ślub...
... to zabobon, ale brałam ślub w miesiącu, w którym było to „czarodziejskie” R. To R nie było decydujące, ale tak to się złożyło, zawarliśmy małżeństwo w sierpniu.
Co to jest to małżeństwo? Na czym polega?
Zacytuję tu słowa o małżeństwie księdza Sławka Stefańskiego. A chodzi o to, jaka jest różnica między małżeństwem obecnym a dawnym... Kiedyś z małżeństwem było, jak ze starym glinianym garnkiem. Jak garnek upadł, wyszczerbił się, ucho mu odleciało, to ludzie go ratowali, kleili i wciąż im służył. A teraz? Teraz młodzi ludzie podejmują pochopne decyzje, NIE SKLEJAJĄ swojego życia, nie zdają sobie jednocześnie sprawy z tego, jaką krzywdę robią dzieciom. I ksiądz powiedział metaforycznie, że teraz, kiedy dzbanuszek upadnie, nadbije się, to ten dzbanuszek wrzuca się do kosza – nie klei się go Podobnie z niepasującym małżeństwem – za metaforyczny płot. A nad małżeństwem trzeba się pochylić, poświęcić mu czas. A kiedy chcesz się rozstać, zastanów się. Weź kartkę do ręki i napisz, jak ta sytuacja wpłynie na plus i minus twojego życia. Tu przytoczę też słowa mojej koleżanki, której mąż zmarł po wspólnym 40-letnim życiu... Postrzegałam jej małżeństwo jako dobre. Powiedziała: „W naszym małżeństwie było różnie, ale gdyby teraz mój mąż wstał z grobu, to wypiłabym wodę, w której mył nogi”. Usłyszałam też kiedyś od kobiety z PGR-u. „Mój chłop to pijak, już nie żyje, ale powiem pani tak, że niech w tej sieni chociaż wisi czapka chłopa. Ten dom jest wtedy inny...”.

Małżeństwo to ciężka praca, harówka...
Powiem tak: jeżeli masz ogródek, pielesz go co jakiś czas, dosadzasz roślinki, to ten ogródek pięknieje, daje radość. Tak jest i w małżeństwie. Trzeba je umiejętnie prowadzić, „podlewać” dobrym słowem, miłym gestem, na przykład przykryciem kocem, kiedy któreś z małżonków zasypia, zainteresowaniem... Właśnie, weźmy ten czas w małżeństwie, że się dziecko rodzi. Żona zajęta przy dziecku, mąż pozostawiony sobie, czuje się opuszczony... Taki stan jest niedobry dla małżeństwa, dziecko powinno wnieść radość w życie rodziny, a okazuje się, że tę rodzinę dzieli. U nas najbardziej na świecie kochamy się wspólnie – rodzice i dzieci. Dzieci... One rosną, wyfruwają z gniazda i przyjdzie taki czas, że rodzice zostają sami i nie może być tak, że żona zostaje z obcym człowiekiem, albo mąż z obcą żoną... Bliskość i czułość małżonków jest ważna, że ktoś cię potrzyma za rękę, pogłaszcze, przytuli, doda otuchy. Jest przy tobie.
Małżeństwo to mężczyzna i kobieta?
Absolutnie tak! Ja rozumiem, że ludzie rodzą się z pewnymi skłonnościami, ale uważam za rzecz absolutnie chorą i boję się o to, że rodzina w klasycznym układzie będzie planem B, a inna, inne związki, będą planem A.
Małżeństwo więc to nie tylko miłość, ale i prokreacja.
Tak! Narodziny to cud. Małżeństwo bez dzieci jest suche. Jestem osobą bardzo wierzącą, powiem ci o takim cudzie... Znane mi małżeństwo zaadoptowało dziecko... I jak Pan Bóg dał! Ich miesięczne maleństwo jest tak do nich podobne, jakby było ich kopią. Jak ja na nich patrzę, dusza się raduje...
Ewa, my tak rozmawiamy o małżeństwie, ale ty mi powiedz, dlaczego o MAŁŻEŃSTWIE?
Właśnie obchodziliśmy 25-lecie naszego związku. Przyświecały mi przy tej uroczystości dwa cele: podziękowanie Panu Bogu za to, że na mojej drodze postawił takiego człowieka jak mój mąż Mirosław, porządnego, dla którego drugi człowiek jest ważny. Kocha miłością bezgraniczną nasze dzieci i zawsze potrafi skierować do nich ciepłe słowa i udzielić mądrych wskazówek. Cenię go za to, że zawsze mogę zwrócić się do niego o pomoc i wsparcie, kiedy jest mi ciężko. Jestem szczęściarą, a mój mą jest moim najlepszym przyjacielem. I niech tak zostanie. A ten drugi cel to chęć spotkania z całą rodziną, rozmowa z nią. Rodzina była przeszczęśliwa, a gościliśmy się u pani Ani Kachel w Lemanach. Było pyszne jedzenie, były tańce, kwiaty... Od księdza Stefańskiego, który jest dla mnie jak brat, dostaliśmy piękną ikonę, ręcznie malowaną, na odwrocie z mottem Jana Pawła II. Jak Pan Bóg da, będzie pamiątką dla wnuków.
Prezenty. Ty je często dostajesz od męża...
Dostaję biżuterię. Nawet taką anegdotkę mamy... Kiedyś zgubiłam jeden kolczyk, a w pracy usłyszałam: „Co się przejmujesz, przecież ci Mirek kupi następne”. Jak nadchodzi GWIAZDKA, to mąż mówi „Przepraszam cię, Pysiek, że jestem taki powtarzalny, no, ale znowu kupiłem ci komplet biżuterii”.
Wasze małżeństwo uchodzi za bardzo udane...
Powiem ci tak: nasze małżeństwo oparte jest na wzajemnym zaufaniu, nigdy nie było u na scen zazdrości, żyjemy w miłości i poszanowaniu. Mój mąż jest dla mnie motorem do działania i życia. Cudnie się przy nim wyciszam, bo jestem typem choleryka.

Jak się poznaliście?
Byłam córką sołtysa, osobą zamożną. Studiowałam – no, dobry materiał na żonę. O małżeństwie nie myślałam, było mi dobrze. Opowiem krótko... Były żniwa, stawiałam stygi, przyjeżdża ktoś na rowerze i mówi: „Podobno macie córkę na wydaniu”. Ja do mamy: „Mamo, nie, nie, nie!”. „Szkoda, mamy takiego dobrego chłopaka, to mój kuzyn” – usłyszałyśmy. Ten kuzyn to był mój obecny mąż. Potem jeszcze kilka razy los nas chciał połączyć, ale zawsze coś stawało na drodze. Wreszcie doszło do spotkania. Spojrzałam na Mirka i pomyślałam, że nie jest zły. Czekałam na jego jakieś potknięcie – byłam próżna, ale nic takiego nie nastąpiło. Mówiliśmy o filmie, o teatrze, ładnie mówił. Spytał, czy może odprowadzić mnie do domu. I tak to się zaczęło. Potem kolejne spotkanie i kolejne i przyszła miłość. Poznawałam go. Gdyby miłość nie przyszła, to bym za niego nie wyszła. Kiedyś wracałam z pracy swoim niebieskim maluchem 126 p i tak pomyślałam: „Boże kochany, ja go kocham”.
W twoim małżeństwie role są wyraźnie podzielone? Określone?
Myślę, że te role wynikają z charakteru człowieka. Na tym polega mądrość. U nas nie ma sztywnego podziału ról, że ty robisz to, a ja to robię. I nigdy żadnych spięć nie było na tym tle.
Ewuniu, wróćmy jeszcze do tych chwil na Świętym Krzyżu. Jak ty się czułaś podczas tego waszego święta?
Czułam się przeszczęśliwa. Był z nami mój tata, który ma 91 lat, moja teściowa, która liczy 87 lat. Tata powiedział do mnie: „Dzieciaku, jakbyście żyli w kłótniach, w zdradzie, to ja bym już dawno nie żył. Żyję, bo widzę wasze szczęście”. Ludzie się do nas uśmiechali, a ja chciałam, żeby ta msza trwała kilka godzin. Ksiądz Janusz nas poprosił o czytanie... Trzymaliśmy się cały czas za ręce, zawsze w kościele trzymamy się za ręce. Potem były życzenia, kwiaty.
Powiedziałaś, że jesteś typem choleryczki. A twój mąż?
Kto go nie zna, mówi, że jest ponury. On najlepiej się sprawdza w zaciszu domowym. Zapewniam, że ma duże poczucie humoru. Kiedyś mu powiedziałam: „Co się martwisz, mamy dom bez kredytu, mamy psa, mamy budę i jeszcze masz taką fajną żonę...”. A kiedy ja miałam doła, podszedł do mnie i powiedział: „I co ty się smucisz, mamy dom, mamy psa, mamy budę i jeszcze masz takiego fajnego faceta”. Rozwalił mnie. I dodam, że bardzo kocha nasze dzieci.

To za 25 lat pięćdziesięciolecie WASZEGO małżeństwa.
O, Jezu, Grażynko. Powiem tak, że jeśli Pan Bóg dałby mi zdrowie, to chciałabym przeżyć taką uroczystość za 15 lat, na czterdziestolecie małżeństwa. Mam ufność, że może tak się będzie dziać.
A jaki ty masz obraz starego małżeństwa?
Widzę, jak małżonkowie idą, trzymając się za ręce. To jest piękne. To mnie buduje. Znam takie małżeństwo, to państwo Lewandowscy. To cudowne zestarzeć się razem. I powiem ci, że chciałabym umrzeć w tym samy dniu co mój mąż, ale to egoistyczne ze względu na dzieci, prawda? I jeszcze dodam, że nie było dnia, żebyśmy myśleli, że możemy żyć osobno.
I niech tak zostanie, czego państwu Bochenkom życzy TYGODNIK PUŁTUSKI.
Foto Henryk Mazurek