Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 czerwca 2025 12:55

TA OSTATNIA SOBOTA

Grudniowa sobota. Tuż po południu. Nie ma słońca, nie ma śniegu. Ponuro i szaro. Kilka godzin ostatniej soboty 2018 roku spędzę na pułtuskich ulicach. Jakie wrażenie odniosę z tej sobotniej wycieczki, czym zaskoczy mnie moje rodzinne miasto?
TA OSTATNIA SOBOTA
kosz
Za moment będę na Mickiewicza. Wychodzę z Widok, ulicą, która od pewnego czasu jest moją NAJMNIEJSZĄ OJCZYZNĄ – po Kościuszki, po Warszawskiej i po Tysiąclecia. Za chwilę będę na ZEBRZE, przejściu zapomnianym przez policję i strażników miejskich. Ta zebra nie chroni przed niebezpieczeństwem na jezdni – jest prawie niewidoczna dla kierowców.
A Mickiewicza? Jeszcze bardziej brudna i zaśmiecona niż zazwyczaj. Na chodniku papiery, torebki foliowe, butelki i zeschnięte liście, na których leży długa, plastikowa część samochodowa. Na poboczu jezdni, jak co roku o tej porze, piasek pomieszany ze żwirem.
Mijam PROKURATURĘ. Kiedy leje deszcz, trudno przy niej przejść, nie będąc zmoczoną od stóp do głów przez przejeżdżające samochody. A tych wiele na jezdni – wiadomo, droga do Warszawy. Daszyńskiego. Przejściem na jezdni dostaję się przed kościół św. Józefa, idę wzdłuż parkanu w stronę APTEKI. Zaglądam w kosze na śmieci. Opróżnione. Pełne odnajdę w RYNKU, w pobliżu fontanny. Czym wypełnione? Pojemnikami na... jaja i innymi domowymi śmieciami.
Przy kościelnym parkanie też śmieci. Papiery i... butelki po alkoholu. Zachodzę w głowę, kto je tam porzucił. No, chyba... spragniony. Przystaję przed apteką na placu Teatralnym. Robię zdjęcie studzienki prawie całkowicie zasłanej przez nieuprzątnięte jesienią liście. Kiedy pada deszcz, woda – zamiast spadać w dół – rozlewa się po trawniku i chodniku. Stąd błoto. Spoglądam w górę – na dach przyszpitalnej baszty znajdującej się po drugiej stronie placu. Na tle baszty drogowskaz miejski. Cóż w tym dziwnego? Ano to, że brudny, z ciemnymi zaciekami, a wskazuje drogę do kościoła św. Józefa, do Rynku i Domu Polonii. Pułtuszczanie nie zwracają uwagi na drogowskazy – znają drogę, ale przyjezdni, turyści i owszem... Takich brudnych drogowskazów spotkałam jeszcze kilka.
Idąc w stronę Świętojańskiej, spoglądam na pas zieleni porośnięty iglakami – ile tam zeschłych liści! Są też krzewy do wycięcia, brązowe, brzydko odcinające się od zieleni.
Most Świętojański, jak to pułtuskie mostki na kanałkach, jest ohydny. Na kanałkowych wodach przycupnęły kaczki. A nabrzeża? Dywan z liści, który sam w sobie może jest i pożądany, złotą jesienią, ale nie zimą.
Rzucam okiem na wystawy sklepowe. Rzadko która przykuwa wzrok. Jak zwykle z przyjemnością przystaję przy witrynie KWIACIARNI państwa Wąsiewskich. Potem, zwabiona świątecznymi ozdobami za szybą KROKIECIKA, wchodzę do baru. Tu naprawdę ładnie, przytulnie, miło. I smacznie. Dzisiejsze danie dnia to: krupnik plus do wyboru bitka schabowa, pieczeń z indyka, pierogi z mięsem plus dodatki. Cena? Tylko 15 złotych.
Ze Świętojańskiej skręcam w prawo. Rynek. Przed ratuszem choinka przystrojona w papierowy łańcuch wykonany przez pułtuszczan. O ile sam łańcuchowy pomysł był przedni, o tyle materiał, z którego wykonano ozdobę nieprzemyślany. Łańcuch, porwany, zwisał smętnie z choinki...
Udaję się w stronę zamku. Mijam zagadkowy napis na tablicy przed barem Kogel-Mogel: Ból Zło Cierpienie PIWO. Fajna zachęta do skosztowania tego napoju. Ale... Tuż obok blaszany kosz na śmieci z przykrywką gęsto pokrytą petami.
Pety, papiery, foliowe torebki... Do tych znalezisk ulicznych już się przyzwyczailiśmy, ale psie wydaliny, na chodniku, w centrum tysiącletniego miasta, więc historycznego i z tradycjami, to już nie do zaakceptowania, przynajmniej przez niektórych pułtuszczan. Psie kupy leżą też przy fontannie. Między nimi ozdoby świąteczne – w dzień takie sobie, wieczorem zupełnie ładne. Tu rodzice z dziećmi przychodzą na fotograficzne sesje. Tu też Klenczon. Wciąż siedzi na ławeczce. Ktoś pomalował mu usta. Szminką.
A ponadto? Ponadto to w RYNKU mamy najdłuższy parking Europy. I sypiące się kostkowe krawężniki chodnika w pobliżu fontanny. Widok ruiny.
Z RYNKU, na okrętkę, podążam pod pomnik przy POCZEKALNI autobusowej. Mijam budynek Lelewela – schludny. Wokół czysto. Gorzej z tą czystością w pobliżu ARCHIWUM, szczególnie na jezdni, na której długim pasem ścielą się zawilgłe, płożące się rośliny. A przy murze ARCHIWUM? Dwa łby z dorodnego ...karpia.
No i mamy POCZEKALNIĘ autobusową. Budkę. Za nią wre praca, zupełnie inaczej niż przy budowie poczekalni za pomnikiem. Poczekalnia – budka jest pusta. Oczekujący na autobus przycupnęli na parapecie okiennym starego dworca. Może weszliby do nowo postawionego obiektu, ale tam nie ma na czym usiąść!!!
Stary dworzec stoi, ale robota przy nim aż kipi. Tak rodzi się nowa budowla – centrum handlowe. Na szczęście ozdoby kaflowe z napisem PUŁTUSK i ozdobnikami kurpiowskimi na ścianach nie są zagrożone. Na frontowej ścianie starego dworca zawisła tablica informująca o tym, że obiekt jest chroniony.
Mijam słupy gęsto pokryte reklamami, ogłoszeniami, fruwającymi papierami, które nie dodają urody miastu. Nikt nie panuje nad tym ogłoszeniowym barachłem. Może gdyby w mieście znajdowały się ogłoszeniowe punkty, miasto wyglądałoby schludniej pod tym względem?
I Daszyńskiego. Tu to dopiero śmieciowy rozgardiasz. Kilogramy różnorodnych śmieci. I cóż, że przy niezamieszkałym, zrujnowanym domu. Przed nim (od strony schodków na Skarpę) i w zagrodzonej siatką bramie leży tyle śmieci, że oczy się odwracają. Pytanie. Czy strażnicy miejscy mają sposób na takie miejskie bałaganiarstwo? Czy zwracali uwagę właścicielowi kamienicy? Czy żądali usunięcia bałaganu?
Z Daszyńskiego schodami na Widok. Wiele tu śmieci, miejsce zapomniane przez sprzątających. Szczytem szczytów jest nikomu niepotrzebny, bo nie spełniający swojej roli pojemnik na torby do zbierania psich wydalin. Z braku koszy na śmieci, przechodnie traktują go jako... kosz na odpadki. Wpychają w otwór pojemnika śmieci, zaś butelki rozrzucając wokół. I pomyśleć, że za czasów burmistrzowania Krzysztofa Nuszkiewicza, panie sprzątające tamtejszy teren zbierały śmieci co kilka dni.
Powiedzą niektórzy, że CZARNO WIDZĘ. SZARO WIDZĘ. I będzie to prawda, jak to, że o estetykę miasta nie dbają ani pułtuszczanie, zaśmiecając je, ani odpowiedzialni za jego czystość i stan. Niestety, śnieg nie przykrył szarości i wszelkich usterek w miasteczka. Nie paliły się też latarnie ozdobione świątecznie, nie płonęły lampki na drzewach, na choince przy ratuszu i na samym ratuszu, nie świeciły się bożonarodzeniowe ozdoby stojące przy fontannie... Nie płonęła Świętojańska, nie rozświetlał mroku mostek Świętojański i zakochanych, także anioł przy kinie Narew. Kaskada świateł na budynku MCKiS też... spała.
Wieczorem rozświetlone centrum miasta jest ładne. Wzrok przykuwa kolorowe oświetlenie, po kątach ciemno, zaniedbań więc nie widać. Ja jednak przemierzałam swoje rodzinne miasto w dzień... W brzydki dzień zimowy.
Do pięknych widoków trzeba poczekać do wiosny rozbuchanej zielenią, albo i dłużej. Niestety, nie szłam późnym czerwcowym popołudniem, kiedy cienie starych drzew kładą się na chodnik przy fontannie, gdy szemra fontannowa woda, gdy zamykają się kielichy kwiatów przy zamkowym parkanie. Zieleń, proszę pułtuszczan, zakryje wiele usterek miejskich, tak wiele, że można będzie wówczas powiedzieć: Pułtusk jest piękny.
Jakieś uwagi? Rady? Co ja właściwie wiem o rządzeniu?! Ja się tylko przyjrzałam. Chociaż wiem swoje. Wiem, że jesteśmy społeczeństwem niedbającym o czystość swojego miasta i zarazem miastem niezorganizowanych służb sprzątających. A że biedni jesteśmy jako te kościelne myszy, przeto tu się sypie, tu się wali, a tu, w najlepszym przypadku, przekrzywia.
PS Dwa dni po mojej wędrówce po Pułtusku widziałam sobotnie śmieci na ulicy Mickiewicza i Daszyńskiego. Ich ilość, co jasne, była zwiększona.
PS PS W kilka dni po moim spacerze zajrzałam do budki PKS. Pojawiły się dwie ławki, nie ma kosza, stąd śmieci wewnątrz poczekalni.
Spacerowała Grażyna M. Dzierżanowska









Podziel się
Oceń