Dziś mamy 2018. Luty. Siedzimy przy bogato, smacznie zastawionym stole, na którym wszystko swojskie: domowy obiad, domowe wyroby, domowe wypieki, sałatki, a i coś na ząb, nalewki. Wyroby Anny i Marii, a dom POLSKI!
Pytam, wiadomo, o Szczepana Bralskiego, któremu – w stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę – poświęciłam część pierwszą reportażu. W tej zwartej rodzinie, trzymającej się razem, jest wciąż obecny. Zaraz więc ODPYTUJĘ z OJCA jego córkę Marię, która wzruszając się, co rusz ociera łzawiące oczy. – Był bardzo kochanym ojcem. Czy mnie za coś skarcił? O, Boże, nie! A pochwalił? Bardzo wiele razy – że Marychna dobra, że Marychna posłuszna. Robiłam takie drobne posługi, a to przyniosłam drewek, a to wodę... Obrałam kartofelków. Krowy pasłam. Jak pamiętam czule gesty taty? Kiedy zanosiłam mu maliny na pole, to mnie pocałował. Sama je rwałam, dodawałam cukru i w garnuszeczku zanosiłam. Tata orał pole, był zmęczony... Co jeszcze zapamiętałam? Nasze rodzinne WIGILIE, często spędzane z naszymi lokatorami, tatuś zaczynał zawsze dzielenie się opłatkiem od swojej matki, Antoniny z Mordwińskich...
Maria często myśli o ojcu, a on za to myślenie przychodzi do niej w snach. Maluje mi te obrazy słowem - Niedawno śnił mi się w tym starym domu. Robiłam pranie, już je kończyłam, prałam białą bieliznę, chciał mi pomóc przy tym praniu... Tak, to dobry sen... Ale nigdy mnie nie prosił o modlitwę w tych snach, tylko interesował się, co się dzieje u nas. Kiedy mogłam, często chodziłam do niego na cmentarz, już od trzech lat nie bywam na Wszystkich Świętych. Stawałam nad grobem i zawsze jakbym z tatą rozmawiała... Kiedy jestem w naszym kościele, często spoglądam na witraż ufundowany przez tatę i naszą rodzinę. Mam w sobie taką dumę, że to pamiątka po ojcu. Ten witraż był jego marzeniem. To jego pomysł był, przedstawia świętego Szczepana. – Ufundowany na 600-lecie parafii gzowskiej, kosztował 35 tysięcy – mówi synowa Szczepana, Jadwiga Bralska, żona Jerzego, nieżyjącego już lekarza weterynarii.
Pamięć o Szczepanie żyje również w polnej kapliczce. Ale... Ale zaczynamy od tego, jak Szczepan szedł na wojnę. – Zanim na nią poszedł, zjawił się na pożegnanie u księdza Aleksandra Roeslera. Poszli do kościoła, uklękli przed Najświętszym Sakramentem, wówczas ksiądz wyjął różaniec i powiedział: "Weź i noś, on cię obroni, wrócisz!". I wrócił. Z tym różańcem, ale w szczątkach, zachowały się. I wtedy pojawiła się figurka w myśl Szczepana i jego rodziców - Antoniny i Franciszka Bralskich. Taka pamiątka ku chwale Boga!
Patriotycznie usposobiony Szczepan, zachował wojenne obrazy w żywej pamięci. - O, Jezu, tak tata wracał często do wojny, że mamę to wręcz nudziło... Wszystko o wojnie... Straszne obrazy – wszy zdejmowane z ciała całymi garściami, potworne zimno w okopach, dwa razy zapalenie płuc, szpital, brak soli, stąd omdlenia, ojciec nie mógł jeść bez solenia – mówi Maria.
Ale w jego pamięci zostały i piękne obrazy, dziś chwytają córkę i synową za serce. Oto dwuletnia żołnierska służba... Coniedzielny wyjazd z Marszałkiem Piłsudskim na mszę świętą do Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie... - Ojciec często wspominał Marszałka, że był prawdziwym wodzem, często też wspominał rotmistrza Jerzego Kraffta, ulubionego wychowawcę – podaje Maria. – Piłsudski to był ojca ideał. Często też wspominał kolegów ułanów: Adama Bartosiewicza, Czesława Pogońskiego, Zygmunta Sarnowca. Wojna ukształtowała go na całe życie – mówi Jadwiga.
Maria: - Ulubionym jego tematem były konie. Ojciec był koniarzem. Lubił dobre konie i pod siodło, i do pracy. Jadwiga: - Trudno mu było się pogodzić, że rozumne konie zastępowały bezduszne traktory.
Maria: - Najbardziej to ojciec nie znosił czasów stalinowskich, nie mógł przeżyć tych dostaw obowiązkowych – zboża, mięsa, mleka, i podatki od wzbogacenia... Zboże musiał wozić do Pułtuska, dźwigał worki po sto kilogramów, nosił je na plecach, po desce...
Maria wzrusza się po raz kolejny. Och, jak ona kochała ojca. Do dziś, gdy myśli RODZICE, najpierw myśli TATA. Ładnie śpiewał (- Był tenorem – wtrąca Jadzia) i Maria dzięki niemu nauczyła się śpiewać GODZINKI. - Umiem na pamięć. I pieśni postne, GODZINKI, to wszystko wyniosłam z domu. Nawet kwiatkami sypałam, byłam w chórze kościelnym. Jadzia Bralska: - Ojciec miał dla nas więcej czasu, matka ciągle była zajęta, nadzwyczaj była pracowita. Ale, Marysiu, ojciec śpiewał również pieśni wojskowe... Marysia potakuje.
Te pieśni to "Tam na błoniu błyszczy kwiecie", "Jeszcze jeden mazur dzisiaj", "Jedzie, jedzie na kasztance". Panie śpiewają, pięknie: "Kto pije, ten długo żyć będzie, kto kocha, ten zawsze jest zdrów...". – Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne i nabożne – mówią. – Dużo nam się udało zapamiętać.
Ania, wnuczka Szczepana, też sporo pamięta. Och, podwózka saniami do szkoły w kopnym śniegu, nauka języka rosyjskiego z dziadkiem, jego opowiadanie bajek rosyjskich ("Posadził dziad rzepkę"), nauka tabliczki mnożenia... – Zapamiętałam również dziadka jako śpiewającego pieśni, jako człowieka religijnego, jak szykował się do kościoła, jak uczestniczył w procesji.
Dzięki dziadkowi mówiła wiersz przed biskupem. A było tak: pięcioletnia Ania dostała wierszyk od miejscowego księdza, miała go wyrecytować przed samym biskupem. I wyrecytowała, dziadek był szczęśliwy, dumny, chociaż mówił do żony Wikci: "Wikcia, ona nie powie tego wierszyka, nie powie...". Anna jednak powiedziała i wersy pamięta do dzisiaj: "Krótki mój wierszyk i mowa krótka, bo jeszcze jestem bardzo malutka, lecz chcę cię witać, tak jak i duże, więc składam u stóp twych te oto róże". Maria: - Biskup się uśmiechnął. Jadzia: - Ania była rozpieszczana przez wszystkich! Niemożliwie rozpieszczona.
Rozmowa o małej Ani skłania panie do poruszenia tematu KOŁYSKA. Kołysano w niej Jerzego, Marię, Zosię – to rodzeństwo, dzieci Szczepana i Wiktorii, później Tadeusza – syna Marii, Anię – córkę Marii, Ewunię i Adasia – dzieci Anny i Cezarego, i Daniela, i Maćka – synów Izy, wnuków Jerzego i Jadwigi Bralskich. To kołyska przechodnia. Jadzia: - Piękna, zabytek, lwie łapy, stalowe płozy... - Dlaczego mi mówicie o tej kołysce? – pytam. – Bo jak babcia Wiktoria posadziła dziadka przy kołysce, to żeby nie wiem co, bujał, chociaż dziecko już spało, a i on zasypiał. Raz to nawet Adaś wyszedł z tej kołyski, a dziadek spał! I bujał!!! – panie wybuchają gromkim śmiechem.
- Kołyskę sprowadził do domu dziadek Szczepan – mówi Maria. – Od swojego brata ciotecznego Ignaca z Warszawy. Ignaś odkupił ją od jakiegoś generała. Coś wspaniałego. Jadzia: - Potem "przejęła" ją Iza, moja córka.
Dziadek odszedł z tego świata, kiedy Ania miała 16 lat. Niespodziewana śmierć - straszny czas. Jadzia: - Miał 81 lat, ale był pełen życia.
- Pan wiedział, w jaką rodzinę się wżenia? – pytam męża Anny, Cezarego Wojciechowskiego rodem z Szelkowa. – Żebym zbierał jakieś informacje, to broń Boże! W ogóle krótko się znaliśmy z Anią, od stycznia do października. A Szczepan? Często o nim słyszałem, zazwyczaj podczas zjazdów rodzinnych. O jego wojennych przeżyciach... Jadzia: - Czarek jest godnym następcą teścia, kolejnym gospodarzem. Maria: - A Jadzia wrosła w naszą rodzinę.
Adam, prawnuk ułana: - Pamięć o pradziadku żyje, babcia o nim opowiada, ja chodzę na grób dziadka...
Opuszczam gościnny dom Anny i Cezarego Wojciechowskich. Silny węzłami rodzinnymi, silny rodzinną historią. Silny zwartą rodziną.
Wracając do Pułtuska, jeszcze raz dotykamy historii. Mijamy dziękczynną kapliczkę, cmentarz, na którym wieczny spokój znaleźli Bralscy – Szczepan i Wiktoria - oraz gzowski kościół, w którym złoci się w zimowym słońcu witraż ufundowany przez ułana Szczepana i jego rodzinę. Ku chwale BOSKIEJ i ludzkiej. Rodzinnej. I już na dobre opuszczamy rodzinną ziemię ułana, patrioty, człowieka oddanego Kościołowi. RODZINIE.

Na zdjęciu Maria, córka Szczepana