***
"Mój pradziadek Szczepan Bralski urodził się w Gzach. Znam go tylko z opowieści mojej babci, mamy i ze zdjęć. Często go wspominamy podczas spotkań rodzinnych... Żałuję, że nie poznałam go osobiście. Zmarł 25 lipca 1981 w wieku 82 lat" – to słowa prawnuczki Ewy Wojciechowskiej córki Anny Wojciechowskiej (zawarte w pracy literackiej), byłej licealistki Skargi, dziś po studiach w Akademii Rolniczej, wydział EKONOMIA ROLNA.
Najbliższa rodzina naszego bohatera? Szczepan miał jedynego brata, młodszego, Antoniego, który jako dorosły mieszkał ze swoją rodziną w Ołdakach. No i dzieci, troje, w związku z Wiktorią Czyż, młodszą od męża o 13 lat. To Marianna (ur. 1937) oraz nieżyjąca już Zofia (ur. 1939) i Jerzy (ur. 1933). Jerzy, znany pułtuski lekarz weterynarii, pojął za żonę nauczycielkę, też dobrze znaną w mieście, śliczną jak z obrazka Jadzię Wysocką z miejscowości Przewodowo Majorat, gospodarską córą, z którą doczekał dwojga dzieci – Jarosława i Izabeli. Jadwiga pamięta teścia doskonale, ale zanim opowie, jaki był, usłyszę historię jej poznania z Jerzym Bralskim. – Obaj Bralscy – Szczepan i młodszy od niego Tomasz Antoni, rożnie się do niego się zwracano, byli bardzo przystojni. Nic im nie brakowało – bogaci, o falujących włosach, a jacy śpiewacy! - objaśnia Jadzia.
- We wrześniu 1960 roku rozpoczęłam pracę pedagogiczną w niedalekim od Pułtuska Pniewie. Jurek był tam lekarzem weterynarii. Kochał konie jak ojciec. Któregoś dnia zapytał: "Czy to może panna Wysocka?". Powiedziałam "Tak". "Bo ciocia pani, pani Podlasińska i pan Walenty Podlasiński opowiadali mi, że pani tu uczy" – kontynuował. I taki był początek naszej znajomości. W `63 Jerzy dostał lecznicę w Pokrzywnicy i się... oświadczył. Został przyjęty. - Potem był ślub, ja w koronkowej sukience z falbanami, wiązanka ślubna z białych goździków, długie włosy ścięłam przed ślubem... Z teściem bardzo się polubiliśmy... Bardzo się kochał z synem Jerzym i ta miłość przeszła i na mnie. O, ojciec szanował kobiety!
Pan Szczepan do Pokrzywnicy, do syna i synowej, przyjeżdżał konno. Prawdziwy PANISKO!
Wejdźmy teraz na wojenną ścieżkę pana Szczepana, Szczepana żołnierza, Szczepana patrioty. Relacjonuje Jadwiga: - Po zakończeniu pierwszej wojny światowej, w 1918 roku, teść został powołany do tworzącego się Wojska Polskiego w II Rzeczpospolitej. 19 czerwca 1918 roku ojciec odwiózł go na stację w Gąsocinie, skąd syn udał się do Ciechanowa, miejsca żołnierskiej zbiórki. Po trzech dniach wyruszyli do Białegostoku. Został przydzielony do Pułku 4 Ułanów Zaniemeńskich, stacjonującego w Białymstoku. Tu odbywały się pierwsze musztry, ćwiczenia. Każdy z ułanów zgłosił się do wojska z własnym koniem i rzędem końskim, to znaczy siodłem, czaprakiem, ostrogami. Te właśnie ostrogi zachowały się do dzisiaj. Zachowały się też zdjęcia i dokumenty – Jadwiga wskazuje na sepiowe kartki z pięknym kaligraficznym pismem. Kontynuuje: - Kiedy w 1920 roku armia rosyjska pod dowództwem marszałka Michaiła Tuchaczewskiego napadła na powstałe niedawno państwo polskie, teść walczył na froncie litewsko-białoruskim pod dowództwem generała POLSKI ODRODZONEJ Stanisława Szeptyckiego. Walczył pod Baranowiczami oraz nad rzeką Dźwiną i Berezyną. Berezynę wojsko przekraczało wpław. Ułani zsiadali z koni i trzymając się końskiej grzywy płynęli. W pewnej chwili, jak wiemy z przekazów rodzinnych, koń Szczepana dostał się w ogromny wir rzeczny i wespół znaleźli się pod wodą. Tonący stracił już nadzieję na uratowanie życia, ale koń w ostatniej chwili odbił się od dna i niemal z rykiem wydostał się z kipieli, ciągnąc z sobą jeźdźca. Tak zostali uratowani, a wielu żołnierzy zginęło...
Powrócił do domu w 1920 roku, po dwóch latach służby dla Ojczyzny. Zawsze szanujący wojsko, które go ukształtowało. Zawsze na baczność, gdziekolwiek był, kiedy słyszał ojczysty hymn.
Po zakończeniu zwycięskiej wojny polsko-rosyjskiej i Cudu nad Wisłą, ułani spotkali się w Białymstoku z wodzem naczelnym Józefem Piłsudskim. Po honorowych powitaniach Marszałek z każdym żołnierzem witał się osobiście, dziękując za walkę i zwycięstwo.
Tyle Jadwiga, teraz Ewa (z pracy literackiej). "Pradziadek po latach pobytu w wojsku wrócił do rodzinnego domu i spełnił swoje najświętsze postanowienia. Otóż przed pójściem na wojnę przyrzekł sobie, że jak szczęśliwie wróci do domu, to w podzięce Bogu wybuduje figurkę. I tak się stało. Stoi do dzisiaj – na skraju rodzinnej ziemi. Na niej napis "Boże, błogosław nam". Dbamy o nią, ukwiecamy, a podczas corocznego święcenia pól w Gzach przy pradziadkowej figurce zatrzymuje się ksiądz święcący zasiewy".
Szczepan Bralski godnie przeżył swoje życie, poświęcając się rodzinie, ojcowiźnie i Bogu. Tak też rozumiał patriotyzm.
Podaje Jadwiga: - Teść miał też takie życzenie, żeby coś zrobić dla swojego kościoła. Padło na witraż w gzowskiej świątyni. Rodzina złożyła się i tak w 1977 roku powstał witraż – święty Szczepan. Filtruje promienie słoneczne do dzisiaj... Jest cząstką teścia ...
Zatrzymajmy się jeszcze chwilkę.
Mały Szczepan ukończył trzylatkę w Przewodowie. W niej posiadł sztukę kaligraficznego pisania i naukę języka rosyjskiego – znał wiersze na pamięć, śpiewał rosyjskie piosenki. Ożenił się dość późno, w wieku 34 lat. 11 stycznia 1933 roku pojął za żonę Wiktorię Czyż, pannę nadzwyczaj pracowitą. Jej ojciec był wójtem. Panna ze wsi Gzy, urodzona, nie bagatela, w samej Ameryce, w Filadelfii. Rodzice Wiktorii tamże, za Oceanem, poznali się, pokochali i pobrali. Czyżowie, wróciwszy do Polski, kupili gospodarstwo w Gzach.
Bralski jeszcze przed ożenkiem wybudował drewniany dom, który stoi do dzisiaj - na pamiątkę.
Prawnuczka Ewa, dłuższy fragment pracy literackiej: "Pradziadek i dla mnie, i dla innych był człowiekiem niezwykłym. Szlachetny, wielki patriota, kochający mąż, ojciec, dziadek, wzorowy rolnik, narzekający na obowiązkowe dostawy dla państwa: zboża, ziemniaków, mleka, mięsa. Nazywany kułakiem, owszem, miał duże gospodarstwo, napracował się na nim, nadźwigał worków ze zbożem... Jako wielki patriota nie mógł się pogodzić z okradaniem Polski, z jawną zależnością od Rosji.
Do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku hodował konie – kochał te zwierzęta. Często też jeździł konno. Był aktywnym społecznikiem. Zachowały się zdjęcia z powitań w parafii Gzy biskupa Sikorskiego. Fotografia ukazuje banderię konną, składającą się z rolników okolicznych wsi, witającą biskupa Bogdana Mariana Sikorskiego w Gzach. A było to 24 lipca 1967 roku. Podobne banderie pradziadek organizował podczas parafialnych, gminnych, a nawet powiatowych dożynek. Był blisko z Kościołem, współpracował z nim, śpiewał w chórze, był w radzie parafialnej i przez długie lata brał udział w procesjach, prowadząc księdza niosącego w hostii Najświętszy Sakrament.
Żałuję, że nie poznałam Go osobiście, ale niezmiernie się cieszę, że w mojej rodzinie był ktoś tak wspaniały jak mój pradziadek. Przeżył swoje życie aktywnie, pracowicie. Mogą się na nim wzorować pokolenia".
Pogrzeb Szczepana był piękny. W kondukcie podążała cała rodzina, mieszkańcy Gzów i okolicznych wsi, wśród nich małe dzieci Jerzego i Jadwigi – Izka i Jarek. Trumna była niesiona z domu do kościoła, potem na cmentarz. Oto syn gzowskiej ziemi znalazł wieczny spoczynek na tutejszym cmentarzu. Mówi synowa: - Doskonale pamiętam przemowę mojego stryja, Józefa Wysockiego, przedwojennego majora, podczas pożegnania teścia. Oto starszy człowiek, z laseczką, pod brzozą, wygłosił poruszającą mowę, z licznymi apostrofami do Zmarłego, ukazującą piękne życie Szczepana Bralskiego, jego osobowość, po prostu człowieka niepospolitego.
"Szczepanie, stań do apelu na wieczną wartę" – powiedział nad grobem ułana Szczepana major Wysocki. I te słowa brzmią w uszach rodziny do dzisiaj.
