Panie burmistrzu, jaką pierwszą Wigilię zapamiętał Pan z chłopięcych lat? Gdzie się odbywała, ile miał Pan wówczas lat?
Już sobie przypominam... Dom rodzinny, ulica Warszawska 38 w Pułtusku. Mam takie zdjęcie... Jestem ostrzyżony na ukos, jak zwykle przez tatę, potem przez siostrę... To mógł być rok `81, miałem 7-8 lat.
Mikołaj stawił się przed rodzeństwem Nuszkiewiczów, czy podrzucił prezenty pod choinkę?
Do jakiegoś czasu utrzymywało się w rodzinie, że MIKOŁAJ istnieje. Wychodziliśmy do pokoju na górę, czekaliśmy na niego, a MIKOŁAJ wtedy przychodził...
Nie objawiał się, czyli tata się nie przebierał...
Nie. To była magiczna postać, więc niewidzialna.
Mikołaj, osoba podrzucająca prezenty... Jakie? Trudno było wtedy kupić ciekawe prezenty...
Oczywiście zabawki, ale nieelektroniczne, słodycze...
Pana synowie pośmieliby się dziś z tych prezentów?
Niekoniecznie, bo moda wraca, na przykład na drewniane samochody...
Mikołaj przychodził po Wigilii?
Zawsze po Wigilii.
A choinka? Jaka była. Wiem, że Pana mama ma zdolności manualne...
Choinka była z żywego świerku, wysoka 2,70 m. Przed świętami robiliśmy ozdoby, łańcuchy były wykonane z bibułki i papieru kolorowego. Zawieszaliśmy na niej bombki, najpiękniejsza z nich była w kolorze granatowym. Bardzo na nią uważaliśmy, żeby się nie stłukła.
Ponieważ znam Pana dom rodzinny, to proszę powiedzieć: choinka stała w oknie od Warszawskiej czy od podwórka?
Stała od strony podwórka.
Świeczki były prawdziwe?
Nie, były światełka, takie większe żaróweczki, podłączone do transformatora. Na choinkę zawieszaliśmy też rajskie jabłuszka, orzechy.
Wieczerza wigilijna... Ciemność za oknem, pierwsza gwiazdka na niebie... Państwo Nuszkiewczowie i dzieci zasiadają do stołu.
No i babcia oczywiście. Często wspominam moją kochaną babcię.
Znałam tę panią, przemiła osoba. A potrawy?
Zanim powiem o potrawach, to najpierw o przygotowaniach. Praca była podzielona. Babcia robiła zupę owocową w formie kompotu, kluseczki własnej produkcji, owoce to wiśnie i truskawki. Po latach się dowiedziałem, że nie wszędzie tak było. U nas susz był o wiele lat później. Były ziemniaczki, pod różną postacią śledziki, sałatka warzywna z groszkiem, z porem, selerem, ale my z siostrą nie lubiliśmy tych warzyw, więc staraliśmy się je gdzieś schować przed pokrojeniem. Były pierożki z kapustą, kapusta wigilijna, ryba – zawsze karp. Było ciasto, mama jest specjalistką od sernika i makowca, babcia piekła ciasto drożdżowe, nazywała je pagaj. Piękny był ten pagaj, wyrośnięty, pachnący, z kruszonką...
Śpiewaliście państwo kolędy? Siostra Pana pięknie śpiewa.
Ja nie śpiewam! Tata grał na pianinie, pozostali członkowie rodziny śpiewali. Zawsze zaczynaliśmy od kolędy "Wśród nocnej ciszy".
Pasterka?
Tak, jechaliśmy samochodem do bazyliki, potem do kościoła świętego Józefa. Wszyscy byliśmy zabiegani, czekaliśmy na tę magiczną atmosferę świąt... Kiedyś było inaczej, ten wyjątkowy klimat się pamięta, teraz dzieci ten klimat przeżywają w inny sposób.
No i śnieżnych Wigilii nie znają.
Pamiętam taką śnieżną Wigilię doskonale. Podwórko było w śniegu, nieba nie było widać, tylko śnieg, śnieg, śnieg...
Potem Pan wprowadził do rodziny swoją żonę...
Tak, pamiętam ten moment. Świętowaliśmy razem w moim rodzinnym domu i w domu żony, jak żyła babcia, to również u niej. Robiliśmy tak, by zasiąść przy świątecznych stołach z najbliższymi w każdym domu.
Znam to doskonale.
Inaczej się nie dało.
Pan jako małżonek też dostawał prezenty od rodziców?
Tak. Dostawałem i dostaję. Ja też mam zawsze prezenty dla rodziców.
Co Pan szykuje dla mamy, dla żony?
Jeszcze nie mam, ale wiem, co kupię. Sporo prezentów muszę jeszcze kupić.
A prezentu Pan troszkę ciekawy?
Oj ciekawy...
ALE PREZENTU PAN TROSZKĘ CIEKAWY?
Z burmistrzem Krzysztofem Nuszkiewiczem, o WIGILII, rozmawia Grażyna Maria Dzierżanowska
- 29.12.2017 10:29