NOC-owanie rozpoczęłam o 17, przed wieżą ratuszową, na nią nie weszłam – bywam tam często, ale zazdrościłam przeżyć tym, którzy w muzeum bywają rzadko i właśnie pięli się do góry. Ja do podziemi i jak się okazało, byłam już w nich – obojętnie jak to zabrzmi – z Radkiem Lolo, znaczy z naszym profesorem. Schodząc pod wieżę, nie mogłam nie myśleć o przeszłości miasta, o tych, którzy pod tym ciężkim sklepieniem bywali i dlaczego. Domyślam się, że zejście do podziemi dostępne jest raz w roku, stąd pewnie mało w nich niespodzianek dla turysty. Żadnej tablicy z objaśnieniami, mało... scenek rodzajowych.
Z podziemi w... podziemia, czyli dzięki Marianowi Kozickiemu zeszłam (weszłam) pod Wzgórze Abrahama (tu byłam jedną z 500 zwiedzających), z którym jestem na TY od wczesnych dziecięcych lat. W piwnicach znalazłam się po raz drugi, pierwszy dzięki b. dyrektor Muzeum Regionalnego – Ani Henrykowskiej. Lochy – jezuicka LODÓWKA – robią wrażenie. Wejść do pojezuickich piwnic jest trzy. Wchodzimy tym od strony amfiteatru, bliższym ul. Baltazara. Najpierw w korytarz 16-wieczny. – O, widać nawet ludzkie paluszki na cegłach – słyszę. Korytarz metr dwadzieścia do metr trzydzieści, są wnęki, w nich była przechowywana żywność. Zapalamy świecę. Marian mówi, że będzie... przyjemniej. Potem w kolejny korytarz. Posadzka tu z cegły, chociaż naniesiona ziemią. Wyprostowani. Ale oto i XVII – wieczne mury, korytarze szersze, nie mają bocznych nisz, cegła regularna. Tu historię zaburza mi XXI wiek –śmieci w czarnych workach, które należałoby wywieźć. Tu też postać zakonnika z różańcem, stoi w "komnacie" z gliny, przy nim beczułka... Przed wiekami stały tu beczki z winem, śledziami, składowano warzywa, owoce... Temperatura zimą czy latem była jednakowa, około 3 stopni.
I na ziemię. Małe Muzeum Kina, może jedyne takie w Polsce (jak to U Kicka, też unikalne). To dzieło dyrektor MCKiS Izabeli Sosnowicz – Ptak, chętnie odwiedzane przez te pięć pułtuskich NOCY. W nim – już po stuleciu pułtuskiego kina - ekspozycja dotycząca historii kina (wcześniej była to wystawa związana z prekursorskimi projektorami, o początkach światowej kinematografii).
Muzeum u Kicka – jestem i pod urokiem miejsca, i zgromadzonych tu przedmiotów, o których właściciel mówi chętnie i dużo, także samego właściciela – wyszukać, kupić i wyeksponować fryzjerski sprzęt, to wielka sztuka. A przedmioty zadbane, dobrze wyeksponowane, piękne i - co ważne – wyrwane zapomnieniu. Ciekawe dla mnie było również spotkanie z żoną pana Ryszarda, a i z synem, prawą ręką taty, jeśli chodzi o muzealne sprawy. Syn chce zostać... architektem, ale na razie jest za pan brat z muzealnym fryzjerstwem. A żona? Pytana o wartość mężowskiego hobby, rozkłada ręce. Zrozumiałam ją w lot – który mąż przyzna się żonie, ile pieniędzy włożył w swoje zbieractwo!
W naszą NOC wybrali się pułtuscy single, ale też i całe rodziny – i to jest wartość dodana do Nocy Muzeów, bowiem młodzi pułtuszczanie w sposób łatwy i przyjemny poznawali historię miejsc, skąd ich ród.
Pułtuska Noc Muzeów mogłaby być jeszcze bogatsza. Nie ja jedna chciałabym spędzić kilka nocnych godzin pod gwiazdami w ... Pniewie, a dokładnie – już się domyślacie – w Kuźni Kurpiowskiej, gdzie znajduje się najprawdziwsze muzeum kurpiowskie (wystrój chaty), ale też i miejsce, gdzie można się posilić, smakując zanarwiańskie potrawy. A gdyby tak jeszcze Halinka Witkowska, szefowa Kuźni, zechciała poprosić kowali, żeby kuli w tę noc w kuźni przy KUŹNI, to by dopiero było cudnie. Powiecie, że Pniewo leży z dala od miasta. Leży! Ale od czego zielone busiki?





























