W poprzednim numerze drukowaliśmy lakoniczne oświadczenie dyrektora zarządzającego szpitala powiatowego Gajda - Med Małgorzaty Tuszyńskiej, która stwierdziła między innymi:
- W trosce o zdrowie pacjentów przypadki zaniedbań ze strony najbliższych będziemy zgłaszać nie tylko do Opieki Społecznej, ale również do Prokuratury. W dniu 31.01.2017 r. powiadomiliśmy Prokuraturę Rejonowa w Pułtusku o fakcie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dzieci, które zostały zabrane wbrew zaleceniom lekarza z oddziału dziecięcego przez rodziców.
Sprawę znaliśmy znacznie wcześniej i to z zupełnie innej strony. Długo przed złożeniem przez szpital doniesienia do prokuratury, do naszej redakcji zgłosiła się matka trójki dzieci, twierdząc że została bardzo źle potraktowana przez ordynatora oddziału dziecięcego i zmuszona do opuszczenia szpitala z dziećmi w środku nocy. Przygotowała pisemną skargę, a redakcję również prosiła o interwencję w tej sprawie. Skontaktowaliśmy się wtedy z dyrektorem Robertem Gajdą, który zaprzeczył wszelkim zarzutom i zagroził kobiecie sprawą sądową o pomówienie, jeżeli zgodzi się na publikację tekstu w gazecie. Ta postanowiła skonsultować się z prawnikiem i prosiła o wstrzymanie publikacji, do czego oczywiście miała pełne prawo. Kilka dni później okazało się, że szpital Gajda med wniósł przeciw niej o wiele poważniejsze doniesienie do prokuratury, dotyczące narażenia zdrowia i życia dzieci w związku z nagłym opuszczeniem szpitala. Już w poprzednim numerze pisaliśmy również, że mama trójki maluchów nie jest tu podejrzaną czy oskarżoną. Prokuratura zbiera materiał, prowadzi postępowanie i przesłuchano ją jedynie jako świadka. Prokuratura jest również w posiadaniu dokumentacji medycznej z dalszego leczenia dzieci w innej placówce Służby Zdrowia. Ich matka także złożyła zawiadomienie "w celu wyjaśnienia czy nie doszło do zaniedbań w leczeniu dzieci, na skandaliczne zachowanie lekarza i obrażenie męża przez niego oraz narażenie dzieci na utratę zdrowia lub życia."
Co się wydarzyło w nocy z 17 na 18 stycznia? Przytaczamy jedynie fragmenty bardzo szczegółowego i obszernego opisu matki dzieci:
Podczas gdy pielęgniarka wyjmowała dziecku wenflon i robiła opatrunek z sody, ja zapytałam co się tutaj dzieje, że jeden lekarz pełni dyżur na trzech oddziałach, a na Oddziale Dziecięcym jest jedna pielęgniarka.Odpowiedziała że to nie jest jej wina, że ciężko jej samej opanować cały oddział (...) i że na moim miejscu też by miała pretensje. Poradziła, abym złożyła skargę do dyrektora szpitala (...).
Między 23.00 a 24.00 dzieci już męczył duszący, nieustający kaszel. Poszłam do pielęgniarek z prośbą o lek do inhalacji. Pokierowały mnie do lekarza, gdyż same nie mogą nic podać bez zaleceń. Zapukałam do gabinetu. Gdy usłyszałam "proszę", zobaczyłam że dyżur nocny również pełni ten sam lekarz co w dzień, czyli ordynator oddziału. Opisałam co się dzieje u dzieci i czy może pomóc zlecając inhalacje. Doktor odmówił, po czym powiedział, że nas wypisuje ze szpitala. Przez moment nie docierało do mnie co mówi i nadal prosiłam o pomoc, bo dzieci się dusiły. Lekarz wstał z krzesła, podszedł do mnie i powtórzył, że nas wypisuje. Zaczęłam dopytywać, dlaczego, że przecież dzieci mają zapalenie oskrzeli, duszą się, a dopiero dziś zaczęto je leczyć. Odpowiedział, że obraziłam jego personel, że on tego sobie nie życzy na swoim oddziale, że sprawiamy problemy i kłopot. Mając obraz chorych i duszących się dzieci poza szpitalem, poprosiłam o konfrontację z pielęgniarką, żeby wyjaśnić sytuację, aby dzieci zostały w szpitalu. Powiedział, że on tego nie wie od tej pielęgniarki tylko od obcej osoby (...).
Udałam się ponownie do gabinetu, tym razem z mężem. Zbierając się już do wyjścia, doktor nadal powtarzał, że nas wypisuje, na co mąż stojąc już w progu gabinetu, powiedział, że doktor nie może nas wypisać w środku nocy z chorymi dziećmi i że nie opuścimy oddziału. Na co lekarz się zdenerwował, krzyknął "ty gnoju!" i krzyknął, abyśmy się wynosili. Cała rozmowa toczyła się przy otwartych drzwiach gabinetu lekarskiego, poszłam więc do pielęgniarek, które siedziały kilka kroków dalej i powiedziałam, że właśnie były świadkami skandalicznego zachowania lekarza i słyszały, jak wyzwał mojego męża. Pielęgniarki się zdenerwowały, zmieszały i powiedziały, że nic nie słyszały.
Wróciliśmy na salę, zadzwoniłam na policję, opowiedziałam co się stało i spytałam czy mogą tu przyjechać, na co usłyszałam, żebym została w szpitalu i że nie mają odpowiednich kompetencji, żeby ocenić czy dzieci są zdrowe, czy nie do wypisania ze szpitala.
Przyszedł lekarz na salę, zaczął nas straszyć, że jeśli nie opuścimy sami szpitala, to zadzwoni na policję, że zakłócamy ciszę nocną. Cały czas tłumaczyłam, że dzieci są chore, pytałam dlaczego nas wyrzuca. Cały czas odpowiadał, że obraziłam jego personel i mam przeprosić jego pielęgniarkę. Wyszedł z sali, udałam się za nim, dopytując w jaki sposób obraziłam (...). Odwracał się gwałtownie, aż w pewnych momentach się bałam i powiedział, że "jeśli mamy honor, to sami opuścimy ten szpital, a jeśli nie, to wezwie policję".
Matka twierdzi, że szukała pomocy na izbie przyjęć, chciała telefon do dyrektora lub zastępcy, niestety bez skutku. Jak pisze, wszyscy udawali że nie wiedzą, o co chodzi. Wezwana na Izbę inna lekarka "była nieprzyjemna i oschła. Mówiła, że nikt nas nie wyrzuca, a jeśli mi się coś nie podoba, to żebym przyszła na drugi dzień złożyć skargę do dyrektora lub zastępcy (...).
Kobieta chciała przenieść dzieci do szpitala w Makowie Maz. kontaktując się z placówkę telefonicznie, ale tam stwierdzono że nie ma miejsc.
Opuszczając oddział, poprosiłam jeszcze raz o recepty na mleko, leki oraz na włączony w szpitalu antybiotyk, ale lekarz odmówił rzucając słuchawkę, gdyż pielęgniarki kontaktowały się z nim telefonicznie. W drodze do domu, udałam się do domu dyrektora, licząc na pomoc i interwencję, aby dzieci nadal były hospitalizowane. Po odebraniu domofonu przedstawiłam się i powiedziałam, że właśnie wyrzucono mnie z chorymi dziećmi ze szpitala i zapytałam czy może ze mną porozmawiać. Odpowiedział, że nie ma przyjemności i się rozłączył.
Następnego dnia kobieta interweniowała jeszcze u zastępcy dyrektora, również bezskutecznie, bo ta zapraszała ją na izbę przyjęć, a dyżur nadal pełnił lekarz, przez którego rodzina opuściła szpital. Czas biegł, a dzieci powinny już dostać kolejną dawkę antybiotyku. Mąż dopiero po interwencji w sekretariacie uzyskał wypisy dzieci i wyniki badań szpitalnych.
Rodzice udali się do lekarza rodzinnego, informując jaki antybiotyk dzieci dostały, a ten wypisał recepty i zalecenia. Później matce udało się spotkać z dyrektorem Gajdą.
Dyrektor powiedział, że jest już po zebraniu zarządu, że to co mówię nie miało miejsca, że próbowałam narzucić lekarzowi leczenie i opuściłam szpital, ponieważ nie byłam zadowolona z leczenia. Wykazywał zniecierpliwienie, znudzenie i zdenerwowanie. Dał do zrozumienia, że nic w tej sprawie nie zrobi, bo wszystko już wyjaśnił z personelem i przejrzał monitoring.
Zaraz potem przyszła do redakcji Tygodnika, emocjonalne, ze łzami w oczach opowiadając o całej sprawie. Relacjonowała ją krok po kroku, ze szczegółami, pytając czy zajmiemy się sprawą, jeśli nikt ze szpitala przynajmniej nie powie słowa "przepraszam". Działała dalej.
20.01.2017 roku, między 9 a 10 zadzwoniłam do dyrektora w celu umówienia spotkania, aby mu osobiście wręczyć pisemną skargę. Usłyszałam, że nie życzy sobie ani nie ma przyjemności ze mną rozmawiać po czym się rozłączył. Po chwili dostałam od niego esmsa, że jeśli nadal będę się z nim kontaktować, to on uzna to za nękanie i zgłosi odpowiednim służbom.
Skarga została złożona w sekretariacie szpitala, a odpowiedź drukujemy w ramce obok. Relacje obu stron są oczywiście zupełnie inne. Po zapoznaniu się z odpowiedzią kobieta zauważa, że napisano w niej, iż zebranie zarządu w tej sprawie odbyło się jeszcze przed jej spotkaniem z dyrektorem i złożeniem pisemnego zażalenia, o godz. 13.00, a właśnie wtedy ona rozmawiała z drem Gajdą.
ODPOWIEDŹ SZPITALA GAJDA - MED na SKARGĘ
W odpowiedzi na Pani skargę z dnia 20.01.2017 roku informuję, że Zarząd Szpitala Powiatowego Gajda Med Sp z o.o. podjął natychmiastowe działania mające na celu wyjaśnienie sytuacji mającej miejsce w nocy z dnia 17/18.01.2017 r.
W dniu 18.01.2017 roku, o godz. 13.00 odbyło się w trybie pilnym spotkanie z ordynatorem oddziału lekarzem Szczepanem Więckowskim oraz pielęgniarką oddziałową panią Beatą Kasińską. Poproszono również panią dr Magdalenę Jarosz - starszego lekarza dyżuru, w dniu 17.01.2017.
Ordynator oddziału pediatrii twierdzi, że nie wyrzucił Pani dzieci z oddziału, nieprawdą jest też, że byliście Państwo poniżani i obrażani. Według relacji lekarza dyżurującego na oddziale pediatrii, osobą wprowadzającą nerwową atmosferę na oddziale była Pani.
Lekarz dyżurny twierdzi, że zachowanie Pani było tak niestosowne, że zamierzał powiadomić Policję. Nie zrobił tego, żeby nie potęgować stresu u dzieci, na jaki zostały narażone. Zakłócała Pani swoim zachowaniem ciszę nocną. Pani krzyki budziły dzieci hospitalizowane na oddziale, co potwierdziła matka przebywająca w tym czasie z dzieckiem na sali.
Z nagrań monitoringu widać, jak biega Pani po Izbie Przyjęć szpitala i pracowni tomografii, przeszkadzając w wykonywaniu badań. Pani dr Jarosz próbowała uspokoić Pani emocje, zapewniała że dzieci nikt nie wyrzuca z oddziału, że mają zapewnione leczenie i opiekę, prosiła o wyciszenie i powrót na salę do dzieci.
Zarzucanie dr Jarosz oschłości i nieuprzejmości jest nieuzasadnione. Pani dr oczekiwała na Panią w Izbie Przyjęć, chcąc wyjaśnić sytuację. Poświęciła swój czas, a Pani w tym czasie biegała pomiędzy oddziałem pediatrii, a pracownią tomografii.
Pani skargi na zaniedbania organizacyjne są zupełnie bezpodstawne. Na oddziale pediatrii nie brakuje leków ani preparatów mlekozastępczych.
Pisze Pani że lekarz odmówił wypisania recept, jednak nie dodała Pani, że chodziło o wypisanie leku, który dziecko bierze na stałe i którego według obowiązujących przepisów nie można przepisać w okresie hospitalizacji dziecka.
Lekarz dyżurny nie odmówił Pani wypisania recept, nie miał takiej możliwości ze względu na fakt, iż wyjście Pani ze szpitala było samowolnym zabraniem dzieci wbrew zaleceniom lekarzy. W ocenie lekarza dyżurnego to Pani naraziła swoje dzieci na stres sytuacyjny, to Pani jako matka przerwała samowolnie hospitalizację, zabierając je w środku nocy z oddziału.
Doktor Gajda odwołał wcześniej umówione spotkania, żeby móc Panią wysłuchać, potraktował sprawę bardzo poważnie, poświęcił swój czas i z uwagą wysłuchał Pani argumentacji. Niestety Pani ponownie zarzuca dr Gajdzie oschła postawę, niekompetencję i nieprofesjonalizm.
Z poważaniem
dyrektor zarządzający Małgorzata Tuszyńska
poniedziałek, 16 czerwca 2025 00:18