Do zajścia, które mogło się zakończyć o wiele bardziej tragicznie, doszło 4 października, około 9, w leśniczówce w Klusku w gminie Pokrzywnica. Mieszkanka była umówiona z leśniczym Lechem Stańczakiem po odbiór pozwolenia na wycinkę drzew. Zatrzymała samochód przed bramą, wysiadła z samochodu i wtedy z przerażeniem zobaczyła, że wiatr uchylił bramę, a w jej kierunku biegnie rozwścieczone psisko. Jak twierdzi był to rottwailer. Miała na tyle przytomności, by chwycić bramę i przytrzymać ją chcąc się zabezpieczyć przed bezpośrednim atakiem psa. Niestety nie do końca się to udało. Pies przegryzł jej palec, zerwał paznokieć z serdecznego palca i co zrozumiałe śmiertelnie wystraszył. Kobieta była w szoku, tak roztrzęsiona że nie potrafiła zebrać myśli. Tymczasem pan leśniczy spokojnie doszedł do bramy zapewniając mimo wszystko, że ten pies nie gryzie. Widząc co się stało wyniósł z domu wodę utlenioną, bandaż, ale na tym pomoc dla poszkodowanej się zakończyła. Jak zapewnia kobieta, ani wtedy ani potem nie usłyszała nawet słowa wyjaśnienia czy zwykłego przepraszam. Roztrzęsiona, z pogryzioną prawą ręką, wsiadła do swojego auta i próbowała sobie przypomnieć, jaki jest dzień tygodnia, by zadzwonić do najbliższego czynnego Ośrodka Zdrowia. Kiedy dzwoniła stojąc jeszcze blisko leśniczówki, pan leśniczy minął ją, gdzieś wyraźnie się spiesząc. Obudziło to jej niepokój, gdyż jednoznacznie nie odpowiadał na pytanie, czy pies był szczepiony. Mówił że się nie orientuje i musi spytać żony.
- W Ośrodku Zdrowia dostałam skierowanie do szpitala, na chirurgię. Tam zrobiono mi opatrunek. Rana do dziś się "paprze". Jak wróciłam ze szpitala, zadzwoniłam do pana leśniczego, bo zdałam sobie sprawę jak mnie potraktował i powiedziałam, że ja tak tego nie zostawię. Tak groźny pies nie powinien biegać po leśniczówce, bo jest to realne zagrożenie dla ludzi. Odpowiedział, że to moja sprawa co zrobię i tyle. Arogancko i bez cienia skruchy. Moim zdaniem to nie jest zachowanie godne osoby noszącej mundur.
Jak się dowiedzieliśmy od poszkodowanej, pies jest pod obserwacją lekarza weterynarii i podobno zachowuje się normalnie. O tym czy będzie musiała przyjąć serię zastrzyków zadecyduje Sanepid, po wydaniu ostatecznej opinii weterynarza. Jak się okazuje, termin ponownego zaszczepienia psa przeciwko wściekliźnie minął kilka tygodni przed tym, jak ugryzł kobietę, stąd wymijające odpowiedzi pana leśniczego.
Wszystkie podane informacje uzyskaliśmy od poszkodowanej, z jej relacji. Chcieliśmy oczywiście je zweryfikować z drugą stroną, poznać argumenty Lecha Stańczaka. Niestety, pan leśniczy nie czuje się zobowiązany do żadnych wyjaśnień, nie chce niczego komentować. Od razu po odebraniu telefonu odesłał nas do swojego przełożonego. Nadleśniczy Roman Jankowski przeprasza, choć przecież nie on powinien przepraszać. Przyznaje, że pełną winę za całe zdarzenie ponosi jego podwładny, wobec którego zostaną wyciągnięte odpowiednie konsekwencje. Leśniczówka jest obiektem ogólnodostępnym i pies nie powinien biegać po jej terenie bez żadnego zabezpieczenia. Nie do końca potrafił jednak wytłumaczyć arogancję i brak skruchy ze strony leśniczego. Mówił że być może również był w szoku gdy doszło do pogryzienia, dlatego nawet nie tłumaczył się i nie przepraszał. Nawet gdyby przyjąć taką argumentację, trudno zrozumieć dlaczego nie zrobił tego, gdy kobieta skontaktowała się z nim telefonicznie tuż po powrocie ze szpitala, następnego dnia czy w też w kolejnych. Takie zachowanie jednoznacznie sygnalizuje, że najwyraźniej nie do końca zdaje sobie sprawę, do jak ogromnej tragedii mogło dojść, gdyby nie przytomne zachowanie poszkodowanej. Co jakiś czas w mediach dowiadujemy się o makabrycznych przypadkach dotkliwego pogryzienia czy nawet śmiertelnego zagryzienia ludzi przez podwórkowe psy biegające samopas. W każdym takim przypadku winne nie są zwierzęta tylko ich lekkomyślni właściciele. Skutków takich tragedii nie da się odwrócić, ale można zapobiec kolejnym. Stąd też nasza publikacja, ku przestrodze.