A te odbywają się co tydzień, co miesiąc lub jednorazowo. Przyciągają tłumy ludzi, liczących na dobrą zabawę, spotkania towarzyskie i interakcyjne, niepowtarzalny klimat, no i zakupy za przysłowiowe grosze, ale i za grubszą forsę.
Kiedy rżnie muzyka, jest ciepło, wokół uśmiechnięci ludzi trzymający w rękach swoje zdobycze, zwane perełkami, często z duszą, czujesz, że żyjesz, szczególnie, kiedy jesteś ciekaw, co może kryć szereg niepozornych kartonów, a w nich np. węzeł splątanych ze sobą sznurów korali i bransoletek.
Rzesza Polaków kocha pchle targi, ale Ślązacy szczególnie je kochają; podobno przoduje Bytom. To targi staroci pod chmurką, na kostce, na bruku, na trawie... Handel odbywa się wprost z ziemi, z rozłożonych płacht czy ze składanych stolików. Na takim targowisku można też wrzucić coś na ząb, zaspokoić pragnienie czy skorzystać z toalety. No, po prostu, rozgościć się.
W Pułtusku też mieliśmy zadatki na comiesięczny targ staroci, ale byliśmy niecierpliwi, chcieliśmy tłumów od zaraz, od teraz, a tu musi upłynąć jakiś czas, by wieść o jarmarku rozeszła się po... całym Mazowszu. Szkoda, bo wielu w mieście poszukiwaczy przedmiotów z duszą, wiele wędrowniczek po targach staroci, targających zdobycze z Ciechanowa i z miast pozawarszawskich. W ogóle taki mamy klimat, my Polacy, że gdzie jesteśmy, tam szukamy pchlich targów. I tak jest na całym świecie, o czym świadczą kanały na YT – nadzwyczaj popularne - o jarmarkach staroci i sklepach z towarem z drugiej ręki.
Chodzi bowiem nie tylko o ciekawe ciuszki czy przedmioty z duszą, ale też o dawanie temu wszystkiemu drugiego życia, promowanie recyklingu. Też o te opowieści związane z przedmiotami, które oferują sprzedający. O te meble, porcelanę, lustra, ramy, serwety, lampy, żyrandole, czasopisma, książki, stare albumy z fotografiami, lalki, zabawki, figurki, biżuterię, o torebki, o wszelkie bibeloty...
Pan Marcin, który handluje na Grabówcu od niedawna, wystawia co tydzień kilkadziesiąt kartonów z WSZELKOŚCIAMI. Może cudów tam nie znajdziemy, ale ciekawe dzbanki do kawy i herbaty, talerze, filiżanki, figurki, lalki, dziwne bibeloty i owszem. Jest więc porcelana, są przedmioty z porcelitu, gliny, drewna, skóry... Owe kartony to dla pułtuszczan i właścicieli podpułtuskich siedlisk (warszawian) miejsca niedzielnych poszukiwań i rozmów, najczęściej o tym, co gdzie i kiedy wyszperali. Pan Marcin ( - Nic nie zbieram, nie kolekcjonuję!) ma w swoich zasobach przedmioty z Francji, Holandii, Belgii, Niemiec, Włoch, z Japonii. Niedawno opowiadał mi o srebrnych sztućcach, które sprzedają na... złom (lepiej się opłaca) i o łyżce z platyny, z międzywojnia, o dużej wartości, którą kupił w Tykocinie jego znajomy; zabrudzoną, aż czarną... I o talerzu japońskim za 10 zł, wyszperanym w kartonach na Grabówcu, a wycenionym w Internecie na 1200 zł. Można znaleźć kryształy, ktoś tam nawet kupił kilkadziesiąt kilogramów. – W tych rzeczach, które przychodzą z Zachodu, może być wszystko, złote łańcuszki, srebro, nikt tego wcześniej nie przebiera, ja też nie... Wielka niewiadoma.
Zanim odejdę od kartonów, usłyszę jeszcze rozmowę mężczyzny, którego już parę razy spotkałam przy kartonach. Otóż opowiedział mi historię o pewnym znalezisku, o gazecie z 3 września 1939 roku (w kamienicy do rozbiórki), którą robotnicy z Ukrainy... rozpalili ognisko...
Tu wyobraźcie sobie wściekłość zbieracza.
Co jeszcze? Ano sporadycznie można spotkać na Grabówcu i innych wystawców starych przedmiotów; bywają tacy, trzeba się tylko rozglądać, to się wypatrzy, np. panią, która miewa przedmioty użytkowe z Bolesławca lub pana ze starymi żyrandolami.
Na Grabówcu, moi drodzy, musicie mieć oczy szeroko otwarte.
GRAża