Opłaty za użytkowanie swojego kawałka bruku są zróżnicowane.
- Płacę 18 zł za stragan dziennie i 110 zł rezerwacja miesięczna – mówi mój pierwszy rozmówca. Stragan? Nie tak go sobie wyobrażałem, jest za wysoki i powinien być dłuższy - wówczas za te same pieniądze mógłbym wystawiać więcej towaru. Mamy tu przeciągi, przestrzeń jest otwarta, wieje z każdej strony, a kiedy pada, mokniemy. Ponadto nikt tego nie konserwuje, wycięta dziura w rynnie w dachu - brakoróbstwo, rynny poobijane, drewniane kratki/podesty zdewastowane, deski niemalowane od nowości. A kaucję trzeba płacić... Widzi pani? Stragany kryte są gontem, łatwiej niszczeją niż blachodachówka... W fazie projektowania straganów nie było żadnej konsultacji z przyszłymi użytkownikami. A trzeba było taki stragan przywieźć na rynek i kupcy by go ocenili, doradzili. Koszt straganu? 21 tysięcy.
Obiekty rynkowe są monitorowane, ale – jak widać – monitoring nie chroni straganów od zniszczeń, których najpewniej dopuszcza się młodzież okupująca wieczorami te miejsca. – Młodzi tu "dokazują", wjeżdżają samochodami, niszczą to mienie. Ja tu handlowałem, to wiem – słyszę od mężczyzny, który jeszcze niedawno pracował na rynku.
Na targowisko w ogóle wjeżdżają samochody nie związane z handlem, mimo znaku zakazu.
- Nasze stragany są mało praktyczne dla handlujących – podaje moja rozmówczyni. – Nie uzgodnione z osobami, które miały pracować na tych straganach, niedostosowane do naszych potrzeb: za wysokie, zbyt przewiewne, nie ma zabezpieczeń przed opadami i wiatrami. Te firanki, które dostaliśmy, może i chronią przed słońcem, ale nie przed negatywnymi warunkami pogodowymi. Myślę, że stare stragany może były i brzydkie, ale były bardziej funkcjonalne. Dodam, że ostatnio są coraz słabsze targi i handlujemy po prostu rzadziej niż kiedyś. Kiedy pogoda nie sprzyja, nie handlujemy, nie ma co szarżować ze zdrowiem.
- Za dwa miejsca płacę 40 zł dziennie, a że jestem tu we wtorki i piątki, to płacę 80 zł – mówi mężczyzna sprzedający na rynku od 1992 roku. – Czy dużo? Wszystko zależy od tego, ile uhandluję. Dodam, że w ogóle mam jeszcze namiot, ale dziś nie rozstawiłem. Tu na rynku łatwo nie ma, ale co tu narzekać, uśmiechać się warto. Wiadomo tylko, że na sprzedaż nie ma reguły.
- Ja płacę 8 zł za dzień – podaje kolejna sprzedająca. – Towar mam własny, sprzedaję z własnego stolika. Opłaty? Ja nie wiem, kto takie wymyślił, ja w Serocku płacę 4 zł, czyli widzi pani, jak chcą, tak biorą.
- A ja za miejsce od kreski do kreski płacę 12 zł każdego dnia, w którym handluję – mówi mężczyzna sprzedający z bruku.
– A ja od linii do linii płacę 12 zł, a że zajmuję dwie działki, to 24 zł. Płaci się, ile każą i nie ma innego wyjścia. Ja prócz kwiatów mam tu jeszcze dostawczy samochód. Handlujemy całym rokiem, kwiatami, potem warzywami własnej produkcji, już ze stołu.
Rekonesans po targowym rynku kończę przy stoisku pani Doroty. – Moja opłata za placowe wynosi 30 zł. Mam również budkę, pewnie dlatego liczą mi inaczej niż innym. Budka bardzo mi się przydaje, to jakby mój magazyn, odkupiliśmy ją od pani, która przeszła na emeryturę, jest więc nasza, płacimy tylko za plac. A jak idzie handel? Ogólnie to słabo, a mam wszystkiego po trochu. Mamy kwiatki, truskawki, ale na nie pogoda była słaba.
Przy stoisku z kwiatami spotykam panią Jolantę, która przyszła na targ po kwiaty na cmentarz. Mieszka w pobliżu i na rynek przychodzi od kilkudziesięciu lat. Obecnie trochę z przyzwyczajenia, trochę po zakupy, chociaż uważa, że niektóre produkty można kupić taniej niż na targowisku między dzwonnicą a ratuszem.
GMD