Ryba bierze na różne przysmaki, na kukurydzę, na białego robaka, na dendrobenę. Ale chodzi o zanęty, każda zanęta jest na inną rybę, na inny gatunek. Inne składniki zanęty są na leszcza, inne na płotki, inne na karpia czy jeszcze inne ryby.
Pan Krzysztof często prowadzi rozmowy ze swoimi klientami; jest o czym rozmawiać. – Można podyskutować - mówi – jeden łowi szczupaka, ustawia się na drapieżniki, inny na leszcze. Ale ryby jest coraz mniej, akweny nie są tak dorybiane jak powinny być. Weźmy taką Norwegię, tam ryb jest w bród i tam ryba jest zadbana, wędkarz o nią dba. A u nas? U nas można wziąć kilka ryb z tych złowionych, a wędkarze, są tacy, biorą, ile złowią. Sami ludzie są sobie winni... Ta Norwegia... Tam nad wodą wędkarz peta nie zostawi, a u nas... śmietnik. U nas, żeby stanąć nad wodą, najpierw trzeba sprzątnąć stanowisko, bo straż się przyczepi i mandacik. I się płaci nie za swoje winy. Nad Narwią to mamy jeden wielki śmietnik. A do nas wielu wędkarzy przyjeżdża, pół Polski i brudzą nie tylko warszawiacy... Owszem, straż wodna pilnuje czystości, ale co oni mają zrobić? Wędkarz przyjedzie, naśmieci, brud zostawi, odjedzie... Kto i jak będzie go szukał? U nas łowi Wołomin, Wyszków, Warszawa, Siedlce łowią...
Pan Krzysztof wie, co mówi, zresztą pułtuszczanie wyjeżdżający nad rzekę, na ryby lub w celach rekreacji powiedzą to samo – śmietnik! Mówi: - Jeżdżę nad Narew, bo mam przyczepę campingową, mam łódkę i wiem, co jest... Mamy swoje miejsca, do nas wędkarze chętnie przyjeżdżają. Nasi nie zostawią śmietnika, bo swoje miejsce się szanuje, a po innych sprzątamy na okrągło. I co to daje?
Brud, że szkoda gadać, a mogłoby być tak miło, bo jak mówi mój rozmówca, można złapać na przykład nawet "trochę suma po 20, po 30 kilogramów".
Nasza rozmowa schodzi jeszcze na wody żwirowni; żwirownię przejął Ciechanów, a przed laty należała do Pułtuska. Dlaczego jest tak, nie wiem... Łowiący na żwirowni muszą wnosić stuzłotową dopłatę do karty – wędkarze tego nie rozumieją. No i limity na ryby ustanowiono, dlaczego? Też nie wiadomo.
Tuż przed pożegnaniem z panem Krzysztofem, rozmawiam jeszcze z jego znajomą, panią Mirką. Mówi, że idzie nad Narew, do męża, który stoi z przyczepą na 60 kilometrze rzeki.
– Wczoraj trochę złowił, trzy usmażyłam, takie spore, leszcze. A mnie jeden uciekł, nie dociągnęłam go, odbił się od dna i razem z haczykiem poooszedł. Musiał być taki trochę... ładniejszy. A my? Całe lato będziemy siedzieć nad wodą. Pan Krzysztof: - Taka ryba dobra jest, naprawdę, taką rybę idzie zjeść. Nikt tego nie mrozi, złapie się kilka, upiecze, resztę puści.
Kazimierz Dzierżanowski