Blok na jednym z pułtuskich osiedli, przy ul. Podchorążych, odwiedziłam w lipcu 2018 roku. Sąsiedzi starszej pani poinformowali mnie o jej trudnej sytuacji, która odbija się również na innych mieszkańcach bloku. Chodziło o domowe awantury wywoływane przez córkę kobiety i jej konkubenta oraz trudne do wytrzymania sąsiedztwo kilku kotów, przetrzymywanych w małym mieszkanku.
Uprzedzona o mojej wizycie kobieta z obawą otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Na schodach minęłam się z jej córką, osobą ponad 40 - letnią, znaną mi wcześniej z wizyt w redakcji. Jakiś czas temu to ona prosiła mnie o pomoc w uzyskaniu mieszkania. Twierdziła, że z tego które wynajmują z konkubentem, właściciel ich wyrzuca, a matka nie chce jej przyjąć do rodzinnego domu. Kiedy zapytałam, dlaczego młodzi, zdrowi ludzie nie mogą wynająć innego mieszkania, skoro teraz jest tyle pracy, kobieta odpowiedziała, że musi się zajmować kotami i do pracy nie pójdzie. Już wtedy wiedziałam, że coś tu śmierdzi... Potwierdziło się to niestety również w dosłownym słowa znaczeniu.
Wróćmy jednak do matki, którą zastałam w mieszkaniu. Szczuplutka, drobna, skulona i przestraszona. Zaprosiła mnie do małej kuchenki, czyściutkiej, choć fetoru kociego moczu nie dało się nie poczuć. Kobieta rozpłakała się z bezsilności i żalu. Córka wraz z konkubentem i kilkoma kotami zamkniętymi w szafce sprowadziła się do jej spółdzielczego mieszkania, nikogo nie pytając o zgodę, jak tylko wyrzucono ich z wynajmowanego lokalu. Twierdzi, że jej się tu należy, bo jest zameldowana i wyprowadzać się nie zamierza. Jej matka ze łzami w oczach powtarzała, że nie ma już siły, dłużej nie da rady. Na całe dnie ucieka do siostry, bo nie da się tu mieszkać. Uchyliła mi wtedy drzwi małego pokoju, który zajmuje córka, a ja cofnęłam się z obrzydzeniem. Na kanapie leżały koty, a wszędzie wokół ich odchody.
Ich właścicielka rozpoznała mnie, gdy mijałyśmy się na schodach. Zachowywała się jak w ataku szału. Wpadła za mną do mieszkania, poleciały wyzwiska w kierunku moim i jej matki. Na obelgi pod swoim adresem starałam się nie zwracać uwagi, ale najbardziej zabolało mnie, gdy córka wykrzykiwała do matki wulgaryzmy, mówiła że jest konfidentką, że jakby zamknęła mordę, nikt by się nie dowiedział, że jej miejsce jest na cmentarzu i jak jej nie pasuje, może się wynosić. Wykrzykując zadzwoniła do konkubenta, chcąc na nim wymusić, by się pojawił i wyrzucił mnie z mieszkania.
Wezwałam policję, patrol przyjechał bardzo szybko. Policjanci znają ten dom, tę rodzinę. Matka jest objęta procedurą niebieskiej karty. Córka nie od dziś pije alkohol i wszczyna awantury. Obrzuca wyzwiskami sąsiadów, panią z opieki społecznej, pana z administracji, którego spotkałam pod blokiem. Przy policjantach zupełnie zmienia zachowanie, jest świetną aktorką. Płacze, mówiąc że jest chora psychicznie, że pójdzie do psychiatry, zacznie brać tabletki, sprzątać po kotach. To oczywiście czcze obietnice...
Pytałam wtedy, co można zrobić, by uwolnić matkę od córki awanturnicy? Czy w wielorodzinnym domu można trzymać zwierzęta nie sprzątając po nich, a tym samym stwarzając zagrożenie epidemiologiczne dla innych mieszkańców? Co na to policja, spółdzielnia mieszkaniowa? Wychodząc z mieszkania przy Podchorążych obiecałam sobie, że za wszelką cenę pomogę starszej kobiecie odzyskać spokój, na jaki zasługuje.
W ciągu ponad roku wiele się działo w tej sprawie, w końcu zapadł wyrok eksmisyjny dla uciążliwej właścicielki kotów. Eksmisja ma być przeprowadzona 10 marca tego roku, mamy nadzieję że skutecznie. Przez ten cały czas matka cierpiała z powodu awantur i wyzwisk córki i jej konkubenta. Sąsiedzi też nie mieli lekko. Na zdjęciach widać drzwi oblane jakąś cieczą, śmieci podrzucane obok wycieraczki i zrzucane na balkon sąsiadki, która "naraziła się" niezrównoważonej kobiecie.
Ostatnio reportaż w mieszkaniu przy Podchorążych nagrywał TVN, konkretnie program UWAGA. Nie znamy jeszcze terminu emisji, wiemy natomiast, że będzie to kolejny dowód na to, jakie cierpienia psychiczne i niedogodności fizyczne musiała przez te dwa lata znosić starsza kobieta. Taki los zgotowała jej własna córka, która dawno powinna podjąć pracę, wynająć mieszkanie i w końcu żyć na własny koszt!

AKTUALIZACJA
Matka odzyskuje spokój
Wracamy do bulwersującej sprawy domowego konfliktu na pułtuskim blokowisku przy ul. Podchorążych
Chodzi o znęcającą się psychicznie nad matką kobietę, która sprowadziła się wraz z konkubentem i kilkoma kotami do małego mieszkania. Zajęła niewielki pokój, nie ponosząc żadnych kosztów utrzymania lokalu, nie sprzątając należycie po zwierzętach, którym nie sposób zapewnić normalnych warunków na tak małym metrażu. Do tego dochodzą wieczne awantury, wyzwiska skierowane również pod adresem sąsiadów, spożywanie alkoholu. Po naszych publikacjach i działaniach prześladowanej matki, udało się uzyskać nakaz eksmisji dla kłopotliwej lokatorki. Zanim się jednak odbyła w obecności komornika (zaplanowana na 10 marca tego roku), prokurator rejonowy w Pułtusku wydał nakaz natychmiastowego opuszczenia przez nią lokalu i zakaz zbliżania się i kontaktowania z pokrzywdzonymi - matką i sąsiadką, która również czuje się zagrożona po wyzwiskach, polewaniu jej drzwi cuchnącą substancją, zrzucaniu płytek i butelek na jej balkon, podrzucaniu pod drzwi śmieci.
Agresorka została zatrzymana, przesłuchana i poinformowana o tym, że musi opuścić zajmowane mieszkanie. Nawet w tej sytuacji nie odpuszczała. Po wyjściu z aresztu próbowała wtargnąć do mieszkania matki, wraz z konkubentem koczowała na klatce schodowej i w piwnicy bloku. Pili alkohol, szarpała się z siostrą i siostrzeńcem, którzy próbowali bronić matki, wyzywała sąsiadkę. Posunęła się nawet do wezwania służb ratowniczych, twierdząc, że w mieszkaniu matki ulatnia się gaz, co oczywiście nie było prawdą. Za nieuzasadnione wezwanie poniesie odpowiedzialność karną.
W ciągu ostatnich dni policja interweniowała w tej sprawie kilka razy. Notatki z każdego takiego wezwania są przekazywane do prokuratury. W miniony poniedziałek, agresywna kobieta została po praz kolejny doprowadzona w celu złożenia wyjaśnień i rozmowy dyscyplinującej, która ma jej uświadomić, że jeśli nadal będzie łamała zakaz zbliżania się i kontaktowania z pokrzywdzonymi, kolejnym narzędziem prokuratury jest tymczasowe aresztowanie. Osoby te nie powinny się czuć zagrożone, bać wychodzić do sklepu, czy wyrzucić śmieci. Zachowania agresorki nie można do końca przewidzieć, ma huśtawki nastroju, od smutku, pokory do otwartych ataków złości, co w połączeniu z alkoholem jest bardzo niebezpieczną mieszanką. Obraźliwe esemesy wysyłała również na redakcyjny numer, nie przebierając w słowach. Nie zamierza najwyraźniej zacząć żyć na własny rachunek, iść do pracy, wynająć mieszkania. Chce by to gazeta, gmina, inne instytucje pomogły jej mieszkanie dostać. Dlatego radykalne środki karne były i są nadal potrzebne. Trzeba chronić ofiarę przemocy domowej i sąsiadów. Wszyscy ci ludzie zasługują na spokojne życie bez strachu i wiecznej niepewności.