Jak o ubraniach, to i o sklepach, w których je kupujemy. I dziś o sklepach z ciuszkami z drugiej ręki. I w kraju, i na Mazowszu, i w Pułtusku jest ich tyle, że głowa mała
Ja, mam to szczęście, że bywam tylko w... trzech, ale jednego właściciela, czyli PRZY SCHODKACH na WIDOK (dwa) i przy Traugutta (jeden). Mam to szczęście... No, mam. Tak sobie sama z sobą ustaliłam, a to niełatwa sprawa, że tylko TU, bo inaczej, jak mówi nasz mąż, z moim hobby, pójdziemy na... ŻEBRY WŁOSTY.
No.
A ta pasja, moja, pułtuszczanek, Polek, skąd się wzięła? Ano z niedostatku, może inaczej, z braku dostępu do ubrań oryginalnych, kolorowych, z dobrych materiałów. Pamiętacie, z jaką chciwością patrzyłyśmy na filmy amerykańskie, w których filmowe bohaterki ubrane były w KOLOROWOŚCI, od których śmiały się oczy? Aż dziwne, że my, dziewczyny tamtych WYBRAKOWANYCH czasów, byłyśmy ubrane i ładnie, i ciekawie... Robiłyśmy szaty na drutach, na szydełku, kreacje szyły nam zaprzyjaźnione krawcowe, penetrowałyśmy bazar na Pradze, potem ustawiałyśmy się w dłuuugie kolejki po ciuchy w HOFFLANDZIE...
No.
Szczęście miały te panie, te dziewczyny, które miały dostęp do zagranicznych paczek. Ja taką pierwszą paczkę zobaczyłam będąc dzieckiem. Tak. Na mojej Kościuszki. Nasza najbliższa sąsiadka, pani Sadowska, dostawała te z najbardziej kolorową zawartością, bo z Ameryki. Pamiętam jak dziś, jak ją rozpakowywała, jak wyjmowała KOLOR po KOLORZE. W pewnej chwili wyjęła lekko różowe, ażurowe... rękawiczki. Małe były, akurat na moją rączkę, więc je dostałam w prezencie. Dotychczas mam je przed oczami, chociaż nie pamiętam, co się z nimi stało. Kiedy wśród góry drobiazgów – w second handach – dostrzegam takie kordonkowe rękawiczki, wkładam je do swojego koszyka...
No.
Dziś można powiedzieć, że świat oszalał na punkcie second handów. To zainteresowanie nimi podsycają znane stylistki i jeszcze bardziej znane celebrysie. Znane polskie projektantki już proszą: „Nie chodźcie tylko do second handów, kupujcie i nasze ubrania, inaczej zbankrutujemy”.
No.
A w second handach ludzi zatrzęsienie. Kto by pomyślał... 2 listopada panie, a i panowie (przy SCHODKACH), penetrowali boksy z siłą wodospadu i każdy znalazł coś dla siebie – z ubrań, butów, szeroko pojętych dodatków, koców i nakryć, biżuterii, obrusów, wełny, zabawek i tzw. pierdoletów. A wśród nich choćby... metaliczne gąski do dekoracji stołu czy prostokątne, nieduże lustro w drewnianej, rzeźbionej u góry ramie, z półeczką na dole.
No.
Ale ja tu gadu gadu, a powinnam przejść do meritum, czyli pokazania co... na jesień. I oto kurteczka, głęboka czerń, flausz, z metalowymi, HERBOWYMI guzikami, rękawami 7/8 i naszytymi kieszeniami - z brązowymi dodatkami z prawdziwej skóry: karczek, kołnierz, mankiety, kieszenie. Do kurteczki biała czapka, ażurowa, z pomponem (wełna – akryl, znana marka – dizajn norweski, nówka) i białe, długie, wełniane, piękne, chociaż moherowe, rękawiczki – nówka (u góry marszczenia). Wyraźny, oryginalny dodatek? Piękny, obszerny szal (sieć sklepów w Skandynawii, ale i we Francji, i w Niemczech) w dwu kolorach, do spięcia dłuuugimi agrafami, też z ciucholandu.
Cena? Minimalna. Czapka 5 zł, rękawiczki 18. Szal kupiony w tanie dni – 5 zł. Kurtka na wagę, nie pamiętam ceny. I torebka, przemilczmy, która z kolei, w formie kuferka, za 10 zł. Wanda oszalała, jak ją zobaczyła. No. Mnie się bardzo podoba.
GRAża
poniedziałek, 16 czerwca 2025 06:53