Byliśmy - na spokojnie – w pułtuskim Vendo Parku. Wieczorkiem. Fajnie tam. Dużo ławek - to wygodne, dużo koszy na śmieci, zapełnione, ale brudu w PARKU, na szczęście, nie widać. Rozczulają mozaiki kurpiowskie, na parkingu wolne miejsca. Co ciekawe, ludzie siedzą na parapecie przy dawnym wejściu do dworca...
Jak dawniej. Tu ławek nie ma, a szkoda. Ale pewnie o nie musiałoby zadbać miasto. Sklepy... Te mniej nas ekscytujące niż samo miejsce, czyli Vendo Park. Nas rozczarował EMPIK, ale nie chce nam się pisać, dlaczego. No, krótko, nie ma pozycji wydawniczych, o których byśmy marzyli. No, pewnie marudzimy, ale WOLIMY NASZEGO Lelenia, PANA MARKA. Wypatrywaliśmy też LEGO NINJAGO, ale nie było. Byliśmy, jasne, w HEBE (BARDZO NAM SIĘ PODOBAJĄ KOSZYCZKI ZAKUPOWE), kiedy nasz mąż buszował w MEDIA EXPERT. Panie ekspedientki, kasjerki i doradczynie przemiłe, uczynne (wszędzie), chociaż niekiedy zagubione ze względu na mnogość towarów. Kupiliśmy sobie na chybił trafił krem pod oczy. Dwa razy, różne. Dlaczego na chybił trafił? Bo nigdy nie wiemy: uczuli nasze oczy czy nie uczuli. Najczęściej uczula i wyglądamy, jakbyśmy płakali nad losami Pułtuska i partii na P, i dodatkowo nad wyżywieniem szpitalnym, o którym nam donoszą nasi czytelnicy. I co jeszcze sobie kupiliśmy?Szminkę, chociaż HEBE tylko wie, dlaczego, bo mamy ich tyle, że nie wiemy, gdzie która – córka nas zaopatruje. Ale fajna jest, kryjąca i kompletnie matowa. I makowo czerwona.
Park na Widok już widać! Cieszy nas, chociaż troszkę i martwi, o czym pisaliśmy. A biega o to, kto będzie pełł te przestrzenie (kiedy my zgłębialiśmy tajniki polszczyzny, nie było używane słowo PIELIŁ). Zatroszczyliśmy się też o podlewanie... Z balkonu zapytaliśmy panów sadzących krzewy o to podlewanie, bo skwar mamy przecież niemiłosierny. Panowie nam odkrzyknęli, że będą lać aż do odbioru prac. I dobrze, może do tego czasu rośliny się ukorzenią. Ciekawe, że odkąd powstaje park na Widok, wstajemy z łoża, kiedy panowie, zresztą bardzo mili, przyjeżdżają swoimi cudownymi maszynami na budowę. Spytacie o której? Nie poprzewracajcie się przy czytaniu – tuż po szóstej. Radosne warczenie, świszczenie i piłowanie jest naszą ranną muzyką. Na wyrost myśleliśmy, że jak przyjdzie do sadzenia roślin, to spokój będzie. A gdzie tam. Panowie DZIURAWIĄ ziemię pod krzewinki, a to niecicha robota. I cały dzień warkot. Ale pięknie jest, a będzie cudownie. Jeszcze nie palą się latarnie, więc ciemność widzimy wieczorową i nocna porą, chociaż kiedy wzrok skierujemy na Vendo Park to jasność jak w Las Vegas. No, jest pięknie, jest pięknie.
Nasz szpital to najlepsza placówka na Mazowszu, ale i na perle, znajdzie się rysa. Więc to szpitalne żywienie... Zdrowiejące czytelniczki TYGODNIKA nam doniosły, że któregoś niedawnego dnia dostały na obiad zimnawą zupę warzywną, nawet niezłą w smaku, a na drugie danie „suche” makaronowe kluski, pochlapane, oczywiście zielonym, szpinakiem bez żadnego smaku. Chorzy po tym daniu, a dokładnie to przed nim, pogalopowali na dół do baru po pierogi. A na wyprzódki, bo bali się, że pierogów zabraknie i tak się stało. Pani chora opisała nam jeszcze pewną kolację, która składała się z ćwiartki jaja, ale nie tylko, bo jeszcze z dwu plastrów kiełbasianych, które nie były w stanie pokryć otrzymanych kromek chleba. No dobra, ale w szpitalu nie leży się, aby się najadać tylko, żeby się – wiadomo – leczyć. I teraz będzie o tym, co sami zaobserwowaliśmy w naszym szpitalu. Na IZBIE PRZYJĘĆ – kultura, grzeczność w stosunku do pacjentów, spokój w głosie pań i otucha – a wszystko tak pozytywnie wpływające na skołataną głowę chorego. I jeszcze słowo o miłym mężczyźnie z oddziału chirurgii – o cudownym człowieku – lekarzu. Jego nazwisko brzmi Dmitry Furmanchuk!!!
No i jeszcze o rozkładach jazdy autobusów na naszym dworcu, których – jak donoszą nam nasi informatorzy – nie uświadczysz. Wierzymy, chociaż mamy to szczęście, że autobusami nie jeździmy. Opowiadała nam znajoma pułtuszczanka, że wybiera się do Tarnowa. - Z Warszawy – mówiła - mam autobus o ósmej, ale nie wiem, jak dotrę do stolicy. Pójdę na stację o piątej rano, może jakoś dotrę na czas do tej Warszawy. A jak nie?
„A jak nie” to lepiej nie myśleć! Mamy to do czynienia z wykluczeniem komunikacyjnym, charakterystycznym obecnie w całym kraju. Ale czy to jakaś pociecha? Jaka to pociecha dla mieszkańca dalekiej Kościuszki czy Kleszewa, który nie może dojechać do MIASTA – do lekarza, na badania, do apteki, po zakupy – bo przecież nie chodzi tu o zjedzenia ciastka w Ptysiu czy posmakowaniu loda w Rynku.
W ciuszkach przy schodkach na Daszyńskiego spotkaliśmy Ewcię W. – urzędniczkę w pewnym ważnym miejscu. Ewcia rąbnęła nam komplement. KOMPLEMENT! A było tak, że powiedzieliśmy, że chętnie założylibyśmy coś na siebie w kolorach tęczy. A Ewa: „Ty nie musisz”. Tłumaczymy: tolerancja z nas i tak WYCHODZI, za co dziękujemy STWÓRCY, że nas tak ulepił. Acha, no i zdjęcie WAM dedykujemy – naszego estradowego zespołu z MCKiS. Nawet pan burmistrz Gregorczyk się nim zachwyca. GMD
niedziela, 15 czerwca 2025 22:12