Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 15 czerwca 2025 22:32
Reklama Wieliszewskie Wianki 2025

RYBNE OPOWIEŚCI

RYBNE OPOWIEŚCI
43414_45101
Piotr Socharski, właściciel dobrze prosperującego sklepu rybnego, zajął się jeszcze innym rybnym biznesem. Od lipca, ku uciesze pułtuszczan i wodniaków, prowadzi smażalnię ryb na stanicy wodnej


- To była potrzeba – mówi - wiem, bo już czwarty rok prowadzę wypożyczalnię kajaków. Próbowałem namówić na prowadzenie smażalni kolegę, ale on nie chciał, więc kupiłem przyczepę gastronomiczną i sam zacząłem ten biznes. A że mam doświadczenie z Irlandii, byłem tam szefem kuchni, to tego wyzwania się nie bałem. Reklama? Żadnej nie miałem. Poszło tak od słowa do słowa... i rozniosło się.
W weekend chętnych na rybkę, burgera lub krewetki jest tak dużo, że Piotr uwija się z przygotowaniem dań jak w ukropie. Od chwili założenia smażalni schudł 8 kg. Kolejka przed przyczepką jest olbrzymia. Ludzie smakują ryby na miejscu i zamawiają na wynos.
- W poniedziałki nie pracujemy, odpoczywamy. W ostatni poniedziałek przyjechaliśmy z żoną tylko, żeby posprzątać. Żona mówi: „Sprzątamy szybko i uciekamy”. Ale gdzie tam! Smażyliśmy do 21. – Śmieje się Piotr, który nauczył pułtuszczan jeść inne ryby niż panga i mintaj.
Czekając na okonia morskiego i miętusa królewskiego z frytkami i surówką oraz na krewetki, słuchamy opowieści Socharskiego. – Niedawno – mówi – klientka poprosiła mnie o rybę bez ości dla córki. Przygotowałem taką, dziewczynka zjadła ze smakiem i przyszła podziękować. Przy okazji powiedziała, że pierwszy raz w życiu jadła rybę! Albo małżeństwo z dwojgiem dzieci... Jedna z latorośli, piętnastolatek, stwierdził, że nie lubi ryb i nie je ich. Mama zachęcała, żeby wziął choćby burgera rybnego. Wziął, zjadł w oka mgnieniu i zamówił jeszcze dwa.


Ale żeby ryba była smakowita, musi być odpowiednio przyrządzona i dosmaczona. Piotr wie, jak to robić. W Irlandii był właśnie specem od podawania ryb. – To była restauracja, ryby przyrządzaliśmy na oczach klientów. Szybko, bo po dwóch tygodniach, dostałem podwyżkę, płatny lancz i zostałem szefem kuchni, a ja jestem mechanikiem, nie jestem kucharzem. Raz, pamiętam, jadła w naszej restauracji taka starsza pani. Po posiłku, z poważną miną spytała: „Kto robił mi to jedzenie?” Szef, który siedział przy kasie, wskazał na mnie, a ona: „Dziękuję, było bardzo smaczne” i  włożyła mi do kieszeni 50 euro. Dużo mogę naopowiadać...
Ojciec mnie uczył kucharzyć. Jestem z Gdańska i ryby jedliśmy od małego. Ja jem ryby codziennie i nie nudzą mi się.
I tak nad wodą coś się dzieje!

Podziel się
Oceń