Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 16 czerwca 2025 14:09
Reklama Wieliszewskie Wianki 2025

NO BO I JAK SIĘ NIE DZIWIĆ?

REPORTAŻ
NO BO I JAK SIĘ NIE DZIWIĆ?
jarmark
Stasia Janowicz dźwiga ciężkie kosze, w których targa wiejską żywność na pułtuski rynek. Ma 39 lat, długie włosy zaczesane gładko do tyłu, nad karkiem ułożone w węzełek. Na głowie chusteczka, spódnica marszczona do ziemi w kwiatki, na niej fartuch, perkalikowa bluzka w drobny rzucik, z baskinką

Warszawianka, kto by zgadł? Córkę Marynię urodziła niemłodo, bo jako trzydziestolatka. Marysia jej mówiła, że na świat się nie prosiła, a urodziła się w Lutobroku – tyle o nich wiemy.

Jest 1935 rok. 22 sierpnia. Dopiero świta. Długa droga przed nią, zdąży się pomodlić i pomyśleć o tym i owym, powspominać, zachwycić i zadziwić. Bo ciągle się dziwiła, najczęściej patrząc w niebo znajdowała w nim postaci, a i całe obrazy ... Jak dobrze pójdzie, to może ktoś ją podwiezie swoim żelaźniakiem, może nawet wprost na sam rynek.

W ostatni jarmark, dobrze po południu jeszcze była w Pułtusku. Nawet nie zdążyła zajść na obiad na stację autobusową. Obiady są tam smaczne, ze świeżych produktów, poleca je Karzewski, któremu Stasia dostarczała nie raz i nie dwa wiejskie produkty.

Ale naprzyglądała się... Bo jak się nie przyglądać? Na chodniku ulicy Rynek zobaczyła oburzającą scenę. Straszy jegomość pochodzący ze wsi prowadził dwunastoletniego chłopaka pijanego do nieprzytomności i zanieczyszczającego chodnik. Pił w karczmie z dorosłymi i ze swoim ojcem. Dziwna scena – pomyślała Stanisława – nie to co u nas wśród szumiących borów. Jak się przycupnie na pułtuskim rynku, to tylko uszu nadstawiać i słuchać. Bo jak nie słuchać o takiej Sendrowiczównie Annie, która swojego narzeczonego Marcinkowskiego Józefa chciała zabić siekierą. "Muszę go zabić" – mówiła, ale ranę, na szczęście, zadała powierzchowną. Narzeczona z siekierą, jak nazywają Annę, została zatrzymana w więzieniu.

Albo taki Mikucki Jan ze Szwelic, gospodarz na 15 morgach ziemi, nie żyje z żoną, ale z prostytutką, Marianną W. Raczej nie łączyła ich miłość, na pewno pieniądze, które Mikucki zabierał kobiecie zarobione w niecnym procederze. Kiedy prostytutce naprzykrzyło się to wyzyskiwanie i nie chciała oddawać pieniędzy Janowi, ten wyprowadził ją w kleszewskie górki i tam zbił do nieprzytomności. Mikucki został aresztowany i osadzony w więzieniu pod zarzutem ciągnięcia zysków z nierządu.

Stachnę najbardziej interesują historyjki obyczajowe, im bardziej zabarwione miłością, tym lepiej. Opowie je potem swoim znajomym, Lusi i Marysi, kumie Matuszewskiej, będzie czas, jak pójdą na grzyby. Pani mecenasowa już zamówiła kosz prawdziwków do słoików z octem i kilogram suszu do potraw świątecznych i wigilijnych. Bez jagód, bez grzybów, bez serów i jaj prosto ze wsi, bez tego, co Stanisława przyniesie z mozołem do miasta, nie wyobraża sobie ani dni powszednich, ani świąt. Tak mówiła służąca pani mecenasowej, młoda dziewczyna z Pniewa, Zochna, wzięta z biednej rodziny pod skrzydła swojej wybawczyni.

No bo i jak się nie dziwić, kiedy nawet chleb w Pułtusku robaczywy. Jak robaczywy? Ano ktoś go przyniósł na policję. A w chlebie zapieczony ohydny robak. Pieczywo pochodziło z piekarnik Rajczyka, ale taki sam chleb, czyli z naddatkiem, zakupiony został w piekarni Baumgartnera.

Handel miejski... Za handel w niedzielę policja spisał protokoły wielu sklepikarzom. Nieprzyjemności mieli: Erusztejn Abram ze sklepu z pieczywem z Warszawskiej 20, Buchendlerowa z Piotra Skargi 14 – sklep spożywczy i Rubin Czernicki, właściciel sklepu spożywczego z 3 Maja 20. Mandaty karne dostali również sklepikarze spod koszar 13 PP - ulica Marszałka Piłsudskiego. W Pułtusku gadają, że sklepikarze handlujący w niedzielę bez żenady wystawiają przeciwko policji czaty, ale i te często zawodzą.

Dziś jeszcze Janowiczowa musi być w szpitalu zakaźnym. Odwiedzi znajomą, która pod koniec lipca zachorowała na dur brzuszny, inaczej tyfus.W Pułtusku były cztery zachorowania, w Łubienicy dwa, w Porządziu dwa, w Serocku, Gródku i Ciborach po jednym przypadku. Wszyscy chorzy zostali umieszczenie w zakaźniaku na Kościuszki.

Do domu wyruszy przed wieczorem, umówiła się z Jankowskim, że ją zabierze sprzed rogatek na Warszawskiej, gdzie stoi kamienica braci Biedrzyckich – Tomasza i Pawła (Pawlusia). Pochodzili z zaścianka szlacheckiego na Mazowszu. Jankowski ma tam coś do załatwienia, do pogadania z Pawłem. Paweł nie był żonaty, jak Tomasz. Piękny był, zgrabnej sylwetki, cudownej twarzy, z wąsikami, z cerą białą jak mleko – zresztą podobno mlekiem ją obmywał. Służąc w wojsku carskim został przydzielony do kordegardy carowej. To panisko.

Paweł rozmowny nie jest, raczej wsobny, ale co go dotyka do żywego, komentuje. Ostatnio rozprawia o złodziejskim procederze, który go dziwi niepomiernie, bo sam nic nikomu nie ukradł, do wszystkiego doszedł ciężką pracą i uczciwością, a religijny był aż do przesady. W niedzielę i święta bywał wraz z bratem i bratową Wikcią (lubiła chodzić na kominki) trzy razy dziennie w kościele. Żył według prawd boskich, dlatego złodziejstwem się brzydził... Był surowy dla siebie i innych. A to złodziejstwo rozpleniło się, jak perz w warzywniaku. W Przemiarowie złodziej Józef M. ukradł stolarzowi narzędzia jego pracy: hebel, dłuto i świder. Józef sam wpadł w ręce policji. Natomiast na polu pana Nowosielskiego w Płocochowie znaleziona została maszyna do pisania, skradziona z kancelarii rejenta pana Kozłowskiego. Złodziej maszynę ukrył w życie, ale burza położyła zboże, to przykryło maszynę i złodzieje nie mogli jej znaleźć, chociaż zdeptali przestrzeń dość dokładnie. Dopiero podczas kośby, znalazł maszynę... pan Nowosielski.

W Kwietniówce w gminie Jabłonna u Groszkowskiego Antoniego policja znalazła, już po raz drugi, wóz skradziony. Tym razem wóz był własnością mieszkańca Popław.

Kradną wykwalifikowani złodzieje, kradną łazęgi. Z mieszkania państwa K., pośród dnia, skradziono palto. Sprawcy, na wszczęty alarm, porzucili okrycie i starali się uciec z miejsca przestępstwa. Schwytali ich policjanci – to Siwak Roman – Cygan i Drozdowicz Karol Antoni – podobno biuralista.

W Płocochowie, w biały dzień, z mieszkania pana Mitkowskiego nieznani sprawcy ukradli 800 złotych, sforsowawszy drzwi drągiem. Domownicy? Ci byli w polu przy robotach.

Zmartwienie za zmartwieniem, dramat goni dramat. Oto dozorca domu Feliks Piotrowski, zaledwie 38-latek, w obawie eksmisji, a i wskutek niesnasek rodzinnych, pozbawił się życia przez utopienie. Wyszedł z domu i słuch po nim zaginął. Znaleziono go w okolicach drugiego wygonu. Nieszczęśliwiec cierpiał w ostatnich czasach na rozstrój nerwowy.

Już przedwieczór, a ciągle gorąco. Stasia zdjęła fartuch – trochę chłodniej. Idzie w stronę kamienicy Biedrzyckich, już uwolniona od ciężaru koszy. Pieniądze skryła w płóciennym woreczku na szyi, pod bluzką. Co rusz dotyka węzełek na piersiach. Spogląda za rzekę, gdzie kłębią się ciemne chmury. Będzie padać jak nic – myśli. A to lato szczególnie burzowe, a jak burze to i pioruny, i pożary. Dopiero co piorun uderzył w Szyszkach w gminie Kozłowo – w stodołę pana Pychowicza Jana. Spłonęły sprzęty – lada, wialnia, wóz. Straty duże – 2,300 zł. A w Leszczydole – Nowiny w gminie Wyszków w zagrodzie pani Szczęsnej Anny wybuchł pożar. Spłonęła stodoła – straty wynoszą 600 zł. Stodoła spłonęła też w Przewodowie – Poduchownem. Straty poniósł pan Feliks Froch. Spłonęło 6 wozów paszy, 1 wóz słomy i 2 metry drewna. Straty – 1370 zł. Większej straty doznał pan Wróbel Michał ze wsi Łosino w gminie Somianka. Spalił mu się dom od pioruna – wszystko spłonęło.

No i już zagrzmiało, błysnęło się całym niebem. Stasia skurczyła się w sobie, przeżegnała i dużymi krokami ruszyła w stronę kamienicy Biedrzyckich. Już ją widzi – szyld Związku Zawodowego Robotników Rolnych, olbrzymią, wieloskrzydłową, dach nad głową Polaków i Żydów, robotników, rzemieślników, kupców, ze sklepami kolonialnymi, olbrzymim podwórzem – rajem licznych tu dzieci. No, pop prostu Pekin albo Belweder – mówiono.

Cdn.

*Wszystkie przedstawione tu postaci są prawdziwe, jak wydarzenia, wzięte z "Expressu Mazowieckiego" (redaktor naczelny pułtuszczanin Fortunat Napierkowski) z numerów lipcowych i sierpniowych 1935 roku. Ta zszywka gazet ocalała dzięki fragmentom powieści drukowanej po drugiej stronie dziennikarskich tekstów. Otrzymałam ją w prezencie od świętej pamięci Andrzeja Bluszki. Materiał zawarty w "Expressie Mazowieckim" były wykorzystywane w naszej dwudziestoletniej pracy, dziś w roku jubileuszu TP wracamy do gazety pana Fortunata.

Materiał czerpałam również z opowieści "Dom mojego dzieciństwa" Józefy Kołakowskiej – Krośnickiej, pomieszczonej w "Pułtusk. Studia i materiały z dziejów miasta i regionu, tom III".

Grażyna Maria Dzierżanowska

Podziel się
Oceń