Z KATARZYNĄ CZUPRYŃSKĄ, TERAPEUTKĄ ZAJĘCIOWĄ ROZMAWIA GRAŻYNA M. DZIERŻANOWSKA.
Powiedz mi, Katarzyno, kim jesteś zawodowo? I gdzie pracujesz?
Obecnie mogę powiedzieć, że jestem gruntownie wykształconym terapeutą zajęciowym. Nie wyobrażam sobie bym mogła pracować w jakimś zawodzie nie mając do tego odpowiedniego przygotowania i nie mogąc wylegitymować się adekwatnym dyplomem. Podejmując zatem nowe zawodowe wyzwania - kończyłam kolejne fakultety. Przez blisko dwadzieścia lat pracowałam w HR. Szefowałam działom kadr w kilku bardzo dużych organizacjach. Był to czas bardzo intensywnej pracy z prawem. Zdobyłam więc dyplom zarządzania ze specjalnością prawa pracy. Ten zawód dawał mi przez wiele lat ogromną satysfakcję, lecz w pewnym momencie zaczęłam odczuwać wypalenie. Zaczęłam szukać nowego wyzwania i wsiąkłam w coaching. Skończyłam dwuletnie studia coachingowe i rozpoczęłam prywatną praktykę jako coach.
W tak zwanym międzyczasie postanowiłam spełnić swoje marzenia z młodości i zaczęłam studiować malarstwo i rysunek na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, która właśnie otworzyła się dla dorosłych. Równolegle, zawodowo związałam się z obszarem zdrowia psychicznego – pracowałam w projekcie unijnym, którego zadaniem było zorganizowanie środowiskowych centrów zdrowia psychicznego. Wówczas pojawiła się propozycja, bym pokierowała jednym z tych projektów. Ale był warunek: musiałam zdobyć specjalny certyfikat. Podjęłam wyzwanie. Zdobycie certyfikatu Prince było żmudne i wymagające, ale było warto. Mogłam przeprowadzić od początku do końca unijny projekt w podwarszawskim Piasecznie, gdzie powstało Środowiskowe Centrum Zdrowia Psychicznego dla Dzieci i Młodzieży. W tym czasie poważnie zainteresowałam się nowymi metodami terapeutycznymi w pracy z osobami znajdującymi się w kryzysie psychicznym. Idea przyszła do Polski z Finlandii. Finowie opracowali bowiem nowatorską metodę terapeutyczną ODA (z ang. Open Dialog Approach ). Zrobiłam więc dwuletnie studia podyplomowe w tym zakresie. Chcąc zaś połączyć wszystko razem: potrzebę niesienia pomocy, pracę z ludźmi, zdolności manualne i organizacyjne zapragnęłam pracować jako terapeuta zajęciowy. Musiałam zatem jeszcze skończyć studia podyplomowe w tym zakresie. Dzisiaj jestem więc terapeutą zajęciowym oraz terapeutą ODA z doświadczeniem coachingowym oraz socjologicznymi korzeniami.
W tej chwili codziennie pracuję z seniorami w Dziennym Domu Senior+ w Pułtusku oraz dwa razy w tygodniu w fantastycznym, prywatnym Domu Seniora w Gzowie, "Marion - Dom pod Dobrym Aniołem". O ile moje "pułtuskie dziadki" – jak o nich mówię – są w dobrej formie, są mobilni, samodzielnie przychodzą codziennie do swego Domu na Zaułku i są sprawni intelektualnie, o tyle "gzowskie dziadki" – wymagają stałej opieki, a zajęcia, które dla nich przygotowuję, są dostosowane indywidualnie do ich zróżnicowanych potrzeb i nieco ograniczonych możliwości.
Na czym polega Twoja praca?
Terapia zajęciowa to szczególny rodzaj terapii. Kluczową kwestią jest właściwa diagnoza podopiecznego i określenie, w jakim obszarze potrzebuje wsparcia. Pracuję z osobami, z których wszyscy mają jakieś deficyty; czy to wrodzone, czy nabyte z wiekiem lub będące wynikiem przebytej lub trwającej choroby. Ponieważ terapia zajęciowa oferuje mnóstwo rodzajów aktywności, to dobrze przygotowany terapeuta ma naprawdę szeroki wachlarz możliwości.
Czy zawód, który uprawiasz, wymaga szczególnych predyspozycji osobowościowych, charakterologicznych? I co powinno mu towarzyszyć, nie biorąc pod uwagę samych zainteresowanych terapią?
Choć może zabrzmieć to górnolotnie, to według mnie, jeśli nie czuje się powołania w jakimś kierunku, to praca wykonywana bez pasji zawsze będzie niekompletna. W przypadku każdego specjalisty, pracującego z drugim człowiekiem - zwłaszcza tym w potrzebie - kluczowe są uczucia. Trzeba lubić ludzi i być na nich otwartym! Konieczna jest umiejętność słuchania, bacznej obserwacji, empatii i cierpliwości. Poza tym niezbędna jest wiedza, umiejętności oraz rozwinięte zdolności organizacyjne. Każdą terapię należy zaplanować. Obserwować postępy i zmieniać w trakcie wraz z pojawiającymi się nowymi okolicznościami. Pracując z seniorem czy dzieckiem, mam do czynienia z żywym człowiekiem, który wraz z upływem czasu gromadzi lub traci swoje zasoby. Przebywa w określonym środowisku, które – podobnie jak pogoda – wpływa na kondycję psychiczną i fizyczną oraz zdolności poznawcze. Jednego dnia możemy zrobić z podopiecznym bardzo dużo, innego potrzebuje on "tylko" albo "aż" mojej obecności, uwagi, towarzystwa, potrzymania za rękę...
Pewnie patrzysz na swoich podopiecznych sercem i rozumem...
Zdecydowanie. Cóż, serce... Zawsze byłam bardzo emocjonalna. Moja Mama mawiała, że mam "oczy w mokrym miejscu". Bardzo łatwo się wzruszam i naprawdę, płaczę nawet na kreskówkach... W przypadku kadrowca niekiedy była to wada, w pracy terapeuty to poważny atut. Z drugiej strony od dziecka mam zdolności przywódcze – odkąd pamiętam, lubiłam inicjować i prowadzić przeróżne działania. Podobno jestem dobrym logistykiem i organizatorem. W każdej pracy moje serce i rozum pracują na najwyższych obrotach. A w pracy terapeuty rzeczywiście oba te "organy" są potrzebne.
Czego wymagają seniorzy w takim miejscu jak DD SENIOR + w Pułtusku?
To świetne pytanie. Chciałabym nawet odpowiedzieć nie tylko "czego wymagają seniorzy w takich miejscu", ale "czy seniorzy potrzebują takich miejsc jak DD Senior+"?
Seniorzy w pułtuskim Domu to zazwyczaj osoby samotne lub mieszkające samodzielnie, choć posiadają bliskich. Możliwość przybywania – przynajmniej przez część dnia - w takim miejscu, to okazja na budowanie relacji, rozwijania nowych umiejętności, gimnastykowanie głowy i ciała. Poza codzienną terapią zajęciową bowiem, nasi seniorzy mają zapewnioną fizjoterapię dwa razy w tygodniu. Poza tym, w południe otrzymują ciepły posiłek, co dla niektórych jest jedyną okazją to zjedzenia treściwego, smacznego posiłku w ciągu dnia. Nie każdemu przecież chce się gotować "tylko dla siebie". A wiadomo, że wspólny posiłek bardzo integruje, a poza tym jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Nasze społeczeństwo się starzeje– to fakt powszechnie znany. Dlatego takich miejsc powinno być zdecydowanie więcej, coraz więcej. To bardzo ważne, aby senior nie był zamknięty w czterech ścianach swojego mieszkania, ale by rano musiał wstać, "ogarnąć się" i wyjść z domu. W Dziennym Domu ma zapewnione zajęcia, towarzystwo, zabawę, atrakcje kulturalne, spotkania międzypokoleniowe... Codziennie coś się dzieje. Życie seniora staje się ciekawsze niż... samotność. Życie nabiera nowego sensu. A niejako przy okazji... ćwiczymy, gotujemy razem, tworzymy sztukę, odwiedzamy muzea, spacerujemy, tańczymy, oglądamy filmy, relaksujemy się i medytujemy, czytamy, rozwiązujemy krzyżówki i szarady, odwiedzamy przedszkola i żłobki i gościmy dzieciaczki z pułtuskich placówek... Zachowanie witalności oraz sprawności intelektualnej i fizycznej do późnej jesieni życia to warunek zdrowia i poczucia szczęścia. A sprawny, szczęśliwy senior to mniej leków, mniej zaburzeń psychicznych, mniej smutku i beznadziei, za to więcej sił, optymizmu, otwartości i zdrowia.
Na co czekają najbardziej?
Jeśli powiem, że na obiad – to bardzo nie skłamię. Nasi seniorzy to smakosze i łasuszki. Dziewczyny pieką wspaniałe ciasta i przygotowują przepyszne zapiekanki. Szarlotka Naci czy grzanki Karoliny... palce lizać. Do tego przy grupie blisko trzydziestu osób, nie ma tygodnia bez imienin. Solenizant przynosi smakołyki, a my robimy poczęstunek, obdarzamy kwiatami i życzeniami. A jeśli chodzi o zajęcia terapeutyczne; dziadki bardzo lubią kolorowanki, krzyżówki, wykreślanki, karaoke i taniec, uwielbiają też zajęcia artystyczne, gdzie w ruch idą kredki, farby, flamastry, krepina, bibuła, druciki, korki, koraliki, brokat... A niejako "przy okazji" tych zajęć, ćwiczą pamięć, koordynację "oko-ręka", wyostrzają zmysły i uruchamiają pamięć. Jeśli za oknem brakuje słońca i nastroje, stają się nostalgiczne – robimy kino i oglądamy wybrany film. A co piątek czekam na chętnych z muzyką relaksacyjną, kadzidełkami i świeczkami oraz kierunkową medytacją.
Naprawdę seniorzy medytują?
Naprawdę. Zresztą medytacja ma przecież wiele odsłon. Część starszych osób oddaje się modlitwie czy zadumie, albo spacerowi po lesie – i to im wystarcza. Ja otworzyłam swoje dziadki dodatkowo na medytację, którą prowadzę sama, w asyście relaksacyjnej muzyki i ze świetlnymi efektami. Atmosferę dodatkowo uzupełniam światłem świec i kadzidłami. Taki seans oddziałuje na wiele zmysłów. Seniorzy przyjmują wygodną, półleżącą pozycję z uniesionymi nogami, pomieszczenie jest zaciemnione i aromatyczne. Płynąca muzyka koi, a słowa medytacji rozluźniają ciało i wprowadzają w głęboki relaks. Początkowo moja propozycja spotkała się z pewną rezerwą. Z czasem, coraz więcej osób chce korzystać z tego odświeżającego i niecodziennego doświadczenia.
Słyszałam, że bardzo cenne są spotkania międzypokoleniowe.
O tak! To jest kapitalne! Moi pułtuscy seniorzy często spotykają się z dziećmi i młodzieżą. Bywamy w zaprzyjaźnionych placówkach; w żłobku czytamy maluchom bajki, z przedszkolakami ostatnio robiliśmy mydełka, a z nastolatkami, które nas odwiedziły przez Wielkanocą, wspólnie robiliśmy palemki. Walory tych spotkań są nie do przecenienia. Mieszkańcy Marionu- Domu pod Dobrym Aniołem, w Gzowie, często goszczą w swych progach przedszkolaki z zaprzyjaźnionych placówek. To są niesamowite spotkania. Dzieciaczki garną się do przyszywanych babć i dziadków, a na twarzach seniorów pojawią się szczere uśmiechy. Zresztą nie jest to tylko nasz rodzimy pomysł. W wielu krajach, zwłaszcza w Skandynawii, buduje się domy opieki i domy dziecka w bezpośrednim sąsiedztwie. Relacja "senior - dziecko" bowiem, to mnóstwo "witaminy M", która ma wielki wpływ na dobrostan każdego człowieka.
Możesz mi opowiedzieć o takich przypadkach, w których seniorzy, po traumach czy "tylko" po przejściach życiowych, otwierają się na ludzi i świat pod wpływem terapii?
Każdy z nas ma swoje problemy, traumy, smuteczki. Widząc kogoś uśmiechniętego i towarzyskiego rzadko zakładamy, że to może być tylko maska. Kryzysy psychiczne bowiem, które przeżywamy, depresja, z którą wielu z nas się zmaga – niekiedy doskonale się kamuflują. Tymczasem psychoterapia i terapia zajęciowa w znaczący sposób pomagają otworzyć się na świat i drugiego człowieka. W przypadku moich podopiecznych, zarówno tych w Pułtusku, w Gzowie, czy tych, z którymi pracuję indywidualnie w warunkach domowych terapia zajęciowa pomaga oderwać myśli, skierować ich bieg na zupełnie inne tory, otworzyć na nowe doświadczenia. W terapii, którą stosuję w pracy z osobami po traumach, staram się otworzyć umysł podopiecznego na przyjemne doznania. Sięgamy pamięcią do tego, co było piękne i radosne. Stosujemy skojarzenia, zabawy słowne, rysunki terapeutyczne, muzykę. Skłaniam do patrzenia w przyszłość, towarzyszę w robieniu planów, wyznaczania – nawet najmniejszych celów. Wypełniamy czas zajęciami sprawiającymi przyjemność.
Oczywiście są także przypadki, gdzie terapia zajęciowa to za mało. Zachęcam wtedy podopiecznego do korzystania z psychoterapii czy zwrócenia się o pomoc do specjalisty psychiatry. Po takim zaopiekowaniu, można już wrócić do terapii zajęciowej – z sukcesem terapeutycznym.
Przypadki ciężkie w Twojej pracy? I te, które budzą optymizm?
Najcięższe dla mnie są odejścia moich dziadków. Choć to zdarzenia towarzyszące pracy z osobami starszymi. Ale zawsze jest mi ciężko. Jednocześnie, świadomość, że mogliśmy razem spędzić tych kilka ostatnich lat, miesięcy, dni – napawa optymizmem. Daje mi poczucie sensu tego, co robię. Jeśli słyszę słowa: "moja Kasia" – to tak, jakby rozpalało się tysiąc słońc. Jest w tym zresztą jakaś magia. Mogę być niewyspana, wyczerpana czy zdołowana, a po zajęciach – zwłaszcza z "gzowskimi dziadkami" - wracam rozpromieniona, nawet, jeśli za chwilę padnę, żeby się zregenerować po wyczerpującym dniu. Mój mąż w takich chwilach patrzy na mnie ze wzruszeniem i dumą. Tak, tak - oboje płaczemy na kreskówkach.
Traumy seniorów... Które są najbardziej rujnujące i najbardziej oporne w "leczeniu"?
Traumy seniorów najczęściej związane są z jakąś stratą. Stratą małżonka, dziecka, własnego domu – jak na przykład w przypadku dziadków, którzy już na stałe mieszkają w "Marionie" - czyli poza własnym, często ukochanym domem. Ale traumy po stracie dziecka są chyba najcięższe. Przeżycie potomka – rujnuje. Lecz tutaj także, wiele zależy od charakteru człowieka. Są tacy, którzy bez reszty dają się owładnąć rozpaczy. Zapadają się w sobie, odcinają od innych, czekają na swój kres. Wówczas praca terapeutyczna jest trudna, żmudna, wymagająca wielkiej empatii i nie zawsze skuteczna. Ale mam też taką babunię, z którą świętowaliśmy w grudniu setne urodziny! To niesamowita, drobna osóbka, która swoją pogodą i poczuciem humoru zaraża i zachwyca. A przy tym nie raz rozmawiamy o jej bliskich, których już nie ma tutaj, którzy... czekają na nią po tamtej stronie. Jak sama Różyczka przyznaje (bo tak ją nazywamy, choć ma na imię Janeczka) – zawsze była optymistką. A napotykane problemy czy nieszczęścia traktowała jako część życia, które pojawiają się i... przemijają. Nie znam drugiej tak witalnej osoby, z wielkim duchem zamieszkującym tak drobne ciałko.
Kto sobie trudniej radzi z życiem w starszym wieku? Mężczyźni czy kobiety?
To jak radzimy sobie w starszym wieku, niekoniecznie warunkuje płeć. Raczej charakter i to, jakie role pełniliśmy w życiu. Najgorzej z codziennością radzą są seniorzy, którzy zawsze polegali na innych; na dzieciach, na współmałżonku, partnerze czy rodzeństwie. Wówczas, gdy zostają sami: świat się kończy, a proza codzienności wydaje się wyzwaniem nie do pokonania. Znam takie seniorki i seniorów – gdzie to współmałżonek, dziecko czy partner pracował, płacił rachunki, decydował o codziennych wydatkach, robił drobne naprawy czy wiedział kogo poprosić o pomoc, gdy popsuje się pralka albo gdy przecieka dach. Zatem nie płeć a stopień naszej samodzielności i charakter ma wpływ na to jak poradzimy sobie z życiem w starszym wieku.
Kasiu, kończąc naszą rozmowę, spytam: jak żyć, by nie odchodzić od życia... za życia? I gdzie szukać ratunku?
Zaraz to rozwinę ale najpierw odpowiem krótko: żyć najpełniej jak się da i być otwartym na innych ludzi.
Z tą pełnią oczywiście bywa różnie. To prawda, że wielu – jeśli nie większość - seniorów ledwo wiąże przysłowiowy koniec z końcem. Ale znam wielu seniorów i widzę, że ową pełnię życia można osiągnąć niezależnie od zasobności portfela i warunków mieszkaniowych. Jeden, mając bardzo niewiele, będzie otwarty na drugiego człowieka, będzie gotów dzielić się tym czego ma nawet bardzo niewiele, nie będzie obgadywał, narzekał czy zazdrościł. Tymczasem ten, który ma bardzo dużo, jest zasobny i zdrowy – często chce jeszcze więcej, czuje się niespełniony, zgorzkniały, zazdrosny, smutny i samotny. Zatem to jak poradzimy sobie z naszą starością, zależy od nas samych oraz od tych, których spotykamy na swojej drodze. A żeby spotkać ich... musimy wyjść z domu lub otworzyć go dla innych. Na przykład na terapeutę zajęciowego.
Myślę, że nasza rozmowa, Kasiu, przyniesie doskonałe rozeznanie w kwestii życia seniorów i ich potrzeb.