Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 czerwca 2025 17:23

ANECIE i GILOWI, bo jak inaczej?

Z cyklu PUŁTUSK WIDZĘ
ANECIE i GILOWI, bo jak inaczej?
targ
Ten piękny tekst znalazłam na stronie Pułtuskiego Stowarzyszenia Dialogu MOST (prezes Aneta Szymańska), został tam zamieszczony 2 lutego 2018 roku
Oto i on - krótki, ale bardzo obrazowy, plastyczny, budzący emocje.W okresie międzywojennym wielu pułtuskich Żydów miało swoje stragany na rynku. Stragany dzierżawił Wolf Ogrodnik, który prócz tego handlował owocami.

Warzywa można było kupić u Chai Zilińskiej. Jej mąż został wcielony do armii cara Mikołaja, gdzie musiał odsłużyć 25 lat. Do Chai przylgnęło wówczas przezwisko "Moskalka". Jerachmiel, chasyd cadyka z Mszczonowa i jego żona Sara, sprzedawali mąkę, soczewicę i kasze. Z ich stoiskiem sąsiadował stragan Szmula Kiejzmachera, chasyda cadyka z Kocka. Rybami handlowali: delikatny i skromny Mosze Safian, powszechnie lubiany za uprzejmość oraz Zajndel Berliner. Trzeci stragan należał do Szloma ben Nisana Zinamoja. Szlomo był chasydem – zwolennikiem cadyka z Góry Kalwarii i wolał studiować Talmud niż zajmować się handlem, więc tak naprawdę stoisko prowadziła jego żona Sara.

Tekstowi towarzyszy zdjęcie targu na pułtuskim rynku.

Źródło: R.M. Sach, Pultusk – City Life, an Overview, Jewish Gen.

***

Nie można przejść obojętnie nad ukazanym tu obrazem, bliskim pułtuszczanom choćby ze względu na targowe miejsce, wszak to przedwojenne jest tożsame z obecnym, XXI-wiecznym. Starsi wiekiem, rodowici pułtuszczanie, zakleszczyli w swojej pamięci opowieści o zasobach żydowskich straganów, z których można było kupić dosłownie wszystko i z różnych stron świata. Doskonale pamiętam słowa naszej licealnej polonistki Haliny Mazurowej, która mówiła: "Ileż tam beczek ze śledziami było, a ile w nich gatunków. Ile owoców z dalekich krajów!". Dziwiliśmy się, my, XId, bo jeśli chodzi o śledzie, to znaliśmy jeden, taki trochę śledziopodobny i niesmaczny. A jeśli chodzi o owoce z dalekich krajów to kubańskie pomarańcze, bez słodkiego soku, pełne błon nie do pogryzienia.

Ten tekst... Jest plastyczny. Jest szczegółowy. Gdyby Marc Chagall żył, może namalowałby te stragany pełne wszelakiego dobra – te worki z kaszą, soczewicą, mąką białą jak kwiat wiśni, te ryby o niezeszklonych jeszcze oczach i czerwonych skrzelach, o błyszczących łuskach, te warzywa wyjęte wprost z żyznej ziemi okołopułtuskiej, te marchewki z bujną nacią z kroplami rannej rosy i te owoce, jabłka sztetyny – duże, kuliste, lekko spłaszczone czy szare renety, czy antonówki – te z subtelnym żółtopomarańczowym, rozmytym rumieńcem.

Gdyby Chagall żył, nad tymi straganami, może, fruwaliby pułtuszczanie, zaglądający w żydowskie kosze...

Tu, w tym kawałeczku prozy, postaci Żydówek i Żydów nakreślone są minimalistycznie, ot, jakoby kilka cieniutkich kresek stalówką, albo jedno machnięcie pędzla... Tak... Ale ile tu mamy wiadomości o tych, czym handlowali na pułtuskim rynku! Tacy ludzie (i takie sceny) zostają w sercu – nie ma ich, poszli na zatracenie z nienawiści rasowej PANÓW ŚWIATA, a mimo to są. Jest ów Szlomo, który nie chciał handlować, bo wolał zagłębiać się w Talmudzie, i ten Mosze, delikatny i skromny, i uprzejmy, i ta Chaja zwana MOSKALKĄ, która srodze tęskniła za swoim mężem wcielonym do armii cara Mikołaja, Boże, na ćwierć wieku.

Gdyby Chagall żył, zobaczyłabym ich wszystkich oczami malarza. Takich barwnych, szczupłych, jak nitki, takich lekusieńkich, w chmurach nad rynkiem – oto Wolf Ogrodnik z krzewem agrestu, oto Chaja Zilińska z koszem warzyw, za nią Mosze Safian z rybą nad głową. I Sara z Talmudem Szloma i ta druga Sara, handlująca mąką, która teraz, nad stolpem wolno stojącym sypie mączną bielą, że ludziom zadzierającym głowy śmieją się oczy.

GRAża




Zdjęcie: Targ międzywojenny na rynku

Podziel się
Oceń