Pani Janina Turek, córka Józefy - Ziuty Kownackiej (z domu również Kownackiej, i Antoniego Kownackiego) coraz rzadziej wychodzi z domu. Wprawdzie bywa jeszcze tu i ówdzie, ale już nie uczestniczy w życiu kulturalnym miasta jak dawniej. Podparta laseczką, zawsze elegancka, siwowłosa, widoczna z daleka. Życzliwa wszystkim ludziom. Cicha i skromna, o młodym głosie, z wszystkimi w zgodzie. Łatwo się wzrusza, ale lubi się pośmiać, często z samej siebie – nie żałuje sobie ciętych słów. Kocha jak kochała: konie, taniec i muzykę. Jeszcze niedawno widziałam ją w tańcu...
Wychowała się w dobrobycie. W gwarnym dworku w Krubinie pod Ciechanowem, w kochającej się, patriotycznej rodzinie. Ze łzą w oku wspomina dawne dzieje. Była skoligacona z kardynałem Kakowskim. Powiedziała mi: - Byłam zaskoczona, że mamy w rodzinie takiego dostojnika. Pani Janeczka pielęgnowała i w sercu, i w pamięci swoich bliskich: babcię Scholastykę, stateczną matronę, dziadka Bronisława, przystojnego pana o słusznym wzroście, jej ojca chrzestnego, który kupił wnuczce ziemię na Ogrodowej w Pułtusku. – Dziadka wychowała caryca. Był w gwardii carycy w Petersburgu, a dom na Ogrodowej spłonął w czasie wojny. Nic nie zostało... - usłyszałam.
- Byłam dzieckiem bardzo niemożliwym. Półdiablę weneckie. Psociłam okropnie, nawet lalki operowałam, potem urządzałam im pogrzeb. I ciągle słyszałam, żeby mi w prezencie lalek nie kupować – opowiadała mi starsza pani. A tu trzeba się było odpowiednio zachowywać, bo w dworku bywali świetni goście. W rozmowach z nimi Janeczka nie mogła uczestniczyć, zresztą nie chciałaby nawet, gdyby ją proszono – wolała czworaki dworskie... Zacierki tam były niebywale smaczne, ze skwarkami, ze wspólnej michy... Śliczna jak z obrazka niania z trudem ją z tych czworaków wyciągała. Bywał w Krubinie pianista Drzewiecki, bywał lotnik Skarżyński, który pokonał Atlantyk i kręcił koła nad dworkiem Kownackich. To jemu wręczała kwiaty w Warszawie jako mała dziewczynka po atlantyckim sukcesie. – Wziął mnie na ręce i podniósł do góry, ucałował. Kiedyś powiedziała kolegom taty (a tata był legionistą): - Panowie nie siadają na otomanie, bo nie wolno, bo nowa.
Och, mała Kownacka była bardzo śmiała... Ta śmiałość, brawura i odwaga przydały się pannie Janeczce podczas wojny i okupacji, podczas konspiracyjnej pracy, w pułtuskiej kaźni i podczas berlińskiej sprawy sądowej...
Herbowa, patriotyczna rodzina wyposażyła Ją charakterologicznie i osobowościowo w piękne cechy. Ale to już osobna historia - opisana przeze mnie w archiwalnych numerach różnych gazet - jak życie
i jak śmierć. Może jeszcze tylko tyle powiem, że Pani Janeczka kiedyś rzekła: - Ja to jestem nanizana zupełnie nie na ten sznurek... A moja babcia? Ona by powiedziała: "Moje dziecko, co ciebie spotkało!". A moja wnuczka Anetka? Moja wnuczka Anetka chce, żebym stale była młoda i ładna.
A piękna była, co doskonale uchwyciły aparaty fotograficzne. – A tego zdjęcia z perłami to tak nie lubię, że patrzeć na siebie nie mogę! – pokazywała.
Pani Janino, bardzo mi Pani brakuje!!!
RODZINIE składam wyrazy najgłębszego współczucia.
Grażyna Maria Dzierżanowska
Jak tu żegnać Panią JANINĘ TUREK...
Matkę, Babcię, Prababcię, Siostrę... Kobietę wyjątkową, wielkoduszną, szlachetną, kochającą ludzi. Doceniającą humor i ironię. Wybaczającą. Wierną najgłębszym wartościom. Patriotkę. Oddaną Polsce i Małej Ojczyźnie. Strażniczkę historycznej pamięci miasta i ziemi pułtuskiej. Żołnierza AK. Więźniarkę gestapowskich kaźni.Jak tu żegnać, kiedy wciąż trwa i będzie trwała. Na pewno w pamięci tych, którzy Ją znali... I jak tu wspominać TĘ, na której kanwie życia powstały moje liczne reportaże drukowane w lokalnej i regionalnej prasie, także wywiady i tekst do Alfabetu pułtuskiego... Z niego skorzystam, z Alfabetu (2006 rok)...
- 04.08.2015 09:46